W Kijowie nie widać, by zagrożenie rosyjskim atakiem zmieniło codzienne życie mieszkańców. Działa transport publiczny, lokale gastronomiczne są pełne gości, a na ulicach i w przejściach podziemnych, tak jak wcześniej, można posłuchać ulicznych grajków.

Reklama

Otwarte są kina, teatry, muzea, zabytki... W niedzielę PAP widziała sporą grupę zagranicznych turystów przy kijowskiej Ławrze Peczerskiej, a obok pomnika Matki Ojczyzny ludzie jak zwykle robili sobie zdjęcia i spacerowali. Na skwerze w pobliżu Pałacu Ukraina dzieci korzystały ze śnieżnej pogody i zjeżdżały z górki.

Towary nie znikają z półek

PAP nie zaobserwowała, by jakieś towary były masowo wykupowane przez mieszkańców. Zazwyczaj w sytuacjach kryzysowych na Ukrainie w pierwszej kolejności z półek znika kasza gryczana. We wtorek w sklepach spożywczych w pobliżu głównego dworca kolejowego w Kijowie nie brakuje żadnych podstawowych towarów, a półki są pełne różnych rodzajów kaszy. Klienci nie robią zakupów na zapas.

Ukraińskie władze, w tym prezydent Wołodymyr Zełenski, apelują do mieszkańców kraju o spokój. Sam szef państwa w ubiegłotygodniowej odezwie wezwał Ukraińców, by nie biegli do sklepów, nie wykupowali kaszy gryczanej ani zapałek, a także, by nie wypłacali panicznie pieniędzy z banków.

Mieszkańcy Kijowa żyją w zagrożeniu od 2014 roku

Mieszkańcy miasta, z którymi rozmawiała PAP, podkreślają, że wiedzą o ryzyku eskalacji, słyszeli o rosyjskich wojskach przy granicy, ale, jak zaznaczają, żyją w mniejszym lub większym poczuciu zagrożenia od 2014 roku, więc obecna sytuacja nie wywołuje u nich paniki. Zwracają uwagę, że odczuwają niepewność, ale nie mają wpływu na to, co się wydarzy, więc zajmują się swoimi sprawami. Nie prowadzą też żadnych specjalnych przygotowań na wypadek ataku. Zaznaczają jednak np., że w związku z sytuacją bezpieczeństwa, ale też z uwagi na pandemię Covid-19, nie rezerwują z długim wyprzedzeniem wypoczynku za granicą.

Nie oglądam ani nie czytam wiadomości, nie interesuję się polityką, więc podchodzę do tego neutralnie. Moja mama ani znajomi też się nie obawiają - mówi PAP około dwudziestoletnia baristka Wika.

Reklama

We wtorek wokół dworca kolejowego jak zawsze widać wielu podróżnych z bagażami, przy wejściu do budynku są osoby namawiające do wzięcia od nich taksówki, skądś dobiega melodia ukraińskiego hymnu państwowego. W poczekalni około pięćdziesięcioletnia kobieta proponuje ludziom, by wymienili u niej walutę, w tym złotówki, policjanci upominają nietrzeźwych mężczyzn, a z głośników słychać komunikaty dotyczące tego, by nie zostawiać bagażu bez opieki i nie kupować biletów od postronnych osób. Wiele ludzi drzemie, widać też osoby bezdomne, które na dworcu znajdują schronienie przed mrozem.

"Niektóre ambasady nie rekomendują wyjazdów na Ukrainę"

W związku z obecną sytuacją zaobserwowano już spadek napływu turystów - przyznaje w rozmowie z PAP Dmytro, przedstawiciel punktu informacyjnego na kijowskim dworcu kolejowym. Wiele osób z zagranicy pisze do nas na czacie, pytają o te zagrożenia. Niektóre ambasady nie rekomendują wyjazdów na Ukrainę - zaznacza.

We wtorek przed budynkiem Rady Najwyższej (parlamentu) trwa protest małych przedsiębiorców. Według mediów zgromadziło się tam około dwóch tysięcy osób, doszło do kilku zatrzymań.

Z opublikowanych w poniedziałek rezultatów badania Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KMIS) wynika, że niemal połowa Ukraińców uważa inwazję Rosji na Ukrainę za realne zagrożenie, a prawie 40 proc. nie wierzy w taki rozwój wydarzeń.