To pierwszy realny krok w zapowiedzianej dalszej reformie wymiaru sprawiedliwości.
Sędziowie pokoju byliby wybierani w wyborach powszechnych na sześcioletnią kadencję. Zajmowaliby się drobnymi sprawami – zarówno cywilnymi, jak i karnymi, by odciążyć sądy. Chodzi np. o wykroczenia czy przestępstwa, w których wartość mienia nie przekracza 10 tys. zł i które są zagrożone karą nie wyższą niż trzy miesiące pozbawienia wolności. Sędziowie rozpatrywaliby także drobne sprawy cywilne o przedmiocie sporu wartym nie więcej niż 10 tys. zł. Działaliby na obszarze sądów rejonowych, jeden sędzia miałby przypadać na minimum 10 tys. mieszkańców. Kandydat musiałby mieć ukończone studia prawnicze i mieć co najmniej trzyletni staż zawodowy.
W projekcie ma się pojawić także pomysł, by sędziowie pokoju po sześcioletniej kadencji mogli przystąpić do egzaminu prokuratorskiego, sędziowskiego, radcowskiego lub adwokackiego. To ograniczyłoby wpływy sitw sędziowskich – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
Reklama

Ziobryści mają wątpliwości

Reklama
Wątpliwości natury konstytucyjnej zgłaszają jednak ziobryści. Ich zdaniem wprowadzenie instytucji sędziów pokoju musiałaby poprzedzać zmiana ustawy zasadniczej.
Największym koszmarem polskiego wymiaru sprawiedliwości nie są błędne wyroki, bo one zdarzają się wszędzie, ale przewlekłość postępowania. Sądy pokoju mają pomóc zaradzić temu problemowi - podkreśla prof. Piotr Kruszyński, współautor projektu.
Poza sędziami pokoju w przygotowaniu są jeszcze projekty dotyczące spłaszczenia struktury sądów powszechnych i okrojenia Sądu Najwyższego. Dyskutowane są także zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa, o czym informowało poniedziałkowe wydanie DGP. Każdy z tych projektów może wywołać kolejne tarcia w obozie rządzącym. Jeden z sądów rejonowych zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego przepisy, które usunęły ławników z postępowań.