Dawno temu, jeszcze przed pandemią, kibice piłkarscy zadawali sobie fundamentalne pytanie: która z drużyn wygra. Dzisiaj zachodzą także w głowę, która z nich uklęknie. Gdy w trakcie wrześniowego meczu Polska-Anglia, klęczeli Anglicy, kibice (polscy) wyrazili swoje niezadowolenie gwizdaniem. Ale dlaczego Anglicy klęczeli? Żeby zaprotestować przeciw rasizmowi. A skoro tak, to na gwiżdżących kibiców posypały się gromy ze strony komentatorów sportowych, dziennikarzy i celebrytów.
Rasizm jest oczywiście czymś haniebnym, ale czy z tego wynika, że każda forma protestu przeciw niemu jest z zasady godna pochwały? Świat nie jest aż tak prosty. Zwyczaj boiskowego przyklękania przeciw rasizmowi jako związany z ruchem Black Lives Matter ma silny kontekst polityczno-kulturowy i nie jest przez to uniwersalnym, niekontrowersyjnym manifestem solidarności z ofiarami rasizmu – nie musi być zatem wszędzie mile widziany. Nie wiem, co dokładnie nie spodobało się akurat polskim kibicom, wiem jednak, co nie podoba się w nim mnie. Klękanie na boisku to mianowicie jeden z wielu współczesnych przejawów zgubnej ucieczki człowieka Zachodu od rozumu w stronę bezmyślnego, choć pozornie racjonalnego kolektywizmu. I mam nadzieję wyłożyć to na tyle jasno, że nie uznają mnie państwo mnie za rasistę (czy też za zwolennika Trumpa, pozbawionego empatii korwinistę, antyszczepionkowca i denialistę klimatycznego).