Przyczyną konfliktu ma być to, że władze wymagają od operatorów francuskiej telefonii komórkowej i internetu przechowywania danych o wszystkich połączeniach wszystkich klientów.
Rząd Francji nie uzna orzeczenia TSUE?
Według sędziów europejskich jest to sprzeczne z kartą podstawowych praw UE i dyrektywą ePrivacy z 2002 r. o ochronie prywatności w internecie.
Francuscy sędziowie zobowiązani są zastosować się do orzeczenia TSUE, ale rząd wzywa ich, by uznali je za "nieważne i niebyłe". A to dlatego, że - jak twierdzi - TSUE wykroczyło poza swe kompetencje, gdyż bezpieczeństwo narodowe leży w gestii każdego z krajów członkowskich.
"Francuski rząd w sposób oczywisty pcha Radę Stanu do potyczki instytucjami europejskimi" – czytamy w "Le Monde".
W trosce o bezpieczeństwo we Francji przechowuje się przez rok wszystkie dane o połączeniach wszystkich klientów – numery telefonów, datę, godzinę i długość trwania połączenia, numery używanych urządzeń, nazwisko i adres ich właściciela jak i geolokalizację oraz adres IP przy korzystaniu z usług internetowych.
Skarb dla służb wywiadowczych?
Według gazety te dane to skarb dla służb wywiadowczych, sprawiedliwości i policji, gdyż "w celach prewencji lub zbierania dowodów mogą, pod pewnymi warunkami, czerpać wszelkie informacje" o podejrzanych.
W nocie przekazanej sędziom Rady Stanu w imieniu premiera Jeana Castexa, z którą "Le Monde" mógł się zapoznać, sekretarz generalna rządu Claire Landais, podkreśla, że orzeczenie TSUE "jest poważnym zagrożeniem dla zdolności operacyjnych" służb wywiadu i sprawiedliwości. Według sekretarz rządu pozbawienie Francji prawa do przechowywania danych, będzie uderzeniem "w podstawy naszego porządku konstytucyjnego" – cytuje notę paryski dziennik.
Francja od 5 lat łamie prawo UE?
TSUE już w 2016 r. zakazał państwom członkowskim "niezróżnicowanego i zgeneralizowanego przechowywania danych" – przypomina "Le Monde". Francja nie zastosowała się do tego orzeczenia i obecny etap jest następstwem zastrzeżeń proceduralnych.
"Le Monde" tłumaczy, że sędziowie luksemburscy nie zakazują zbierania danych o połączeniach "w celu ochrony bezpieczeństwa narodowego", ale ma być ono podporządkowane "wystarczająco konkretnym okolicznościom, wskazującym na zagrożenie państwa" i jedynie "na ograniczony okres".
A gdy chodzi o osoby, to muszą one być podejrzane "na podstawie obiektywnych elementów", o to, że "przygotowują lub popełniają poważne czyny przestępcze".
Polityczne trzęsienie ziemi?
Według "Le Monde" używanie danych o połączeniach stało się we Francji "banalne". Wykorzystuje się je w ponad 85 proc. dochodzeń sądowych. W 2017 roku sądy zwracały się o nie do operatorów 1,8 miliona razy. W 2020 - 2,5 miliona razy. W tym samym okresie służby wywiadowcze przeszły od 61 tys. wniosków do 72 tys.
"Paryż gotów jest więc zdradzić poszanowanie europejskiego porządku prawnego i ryzykować procedurę ze strony Komisji Europejskiej. Śmiałe stanowisko polityczne w momencie, gdy Bruksela próbuje sprowadzić takie kraje jak Węgry na drogę prawa europejskiego" – komentuje "Le Monde".
"Jedno jest pewne. Orzeczenie Rady Stanu spowoduje trzęsienie ziemi. Albo za szkodą służb dochodzenia sądowego, albo za szkodą przestrzegania prawa europejskiego" - konkluduje.