Wstępne zapowiedzi potwierdzają wcześniejsze doniesienia DGP – pisaliśmy, że szczepienia będą darmowe i dobrowolne; że będą dostępne w każdej gminie.
Do zaszczepienia będzie można zarejestrować się online lub tradycyjnie w przychodni u lekarza rodzinnego. Pierwsze dostępne preparaty mają być dwudawkowe – druga dawka ma być podana trzy tygodnie po pierwszej.
Jak wynika z wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego, rząd liczy się z tym, że szczepienia ruszą od lutego; na razie trwa procedura ich rejestracji przez Europejską Agencję Leków (EMA).
W pierwszej kolejności ma zostać zaszczepiony personel medyczny lekarze, pielęgniarki, laboranci. Kolejni będą pensjonariusze domów pomocy społecznej i zakładów opiekuńczo-leczniczych oraz przedstawiciele służb mundurowych: policji czy Wojsk Obrony Terytorialnej. Czwarta grupa to seniorzy. W zależności od dostępności preparatów i tempa ich podawania rząd zdecyduje, czy szczepienia obejmą na początku osoby od 70. czy np. 75. roku życia. Na pewno priorytetem jest jak najszybsze uodpornienie całej populacji powyżej 65. roku życia, tj. ok. 6,5 mln osób. Potem możliwość zaszczepienia otrzymają młodsi Polacy.
Reklama
Punkty zabiegowe mają się znajdować w każdej gminie – będą w przychodniach POZ, ale także np. w szpitalach tymczasowych. Do piątku NFZ ma ogłosić kryteria naboru do zespołów, które będą wykonywać zastrzyki. Kto się tam znajdzie? Chętni będą musieli m.in. zadeklarować, ile mogą wykonać szczepień tygodniowo. Początkowo w ankiecie, która miała sprawdzać, ile jest miejsc spełniających kryteria, pytano, czy placówka może wykonać 120 czy nawet 150 wkłuć tygodniowo. Środowisko medyczne poprosiło o zmniejszenie wymogów do 80 dawek. Jak wyliczają kierownicy placówek, do podania 30 dawek dziennie potrzebny byłby lekarz na cały dzień oddelegowany wyłącznie do szczepień. A nie w każdej placówce jest to możliwe – są filie, w których pracują tylko lekarz i pielęgniarka. I choć MZ przekonuje, że nie będą zmieniać kalendarza szczepień dla dzieci, to jednak placówki POZ mówią, że bez dodatkowego personelu może być kłopot. Prawdopodobnie działać będą także mobilne zespoły – będą dojeżdżać do chorych, którzy nie są w stanie sami przyjść do przychodni. Trwają analizy, czy w takiej sytuacji pielęgniarki mogłyby samodzielnie szczepić.
Strategia po ogłoszeniu ma zostać rozesłana do konsultacji; ostatecznie przyjęta – w połowie grudnia.
Wedle słów Michała Dworczyka, szefa Kancelarii Premiera, rząd liczy się z tym, że zaszczepienie pierwszych grup potrwa 2–3 miesiące i może objąć od 6,5 do 7 mln osób. Docelowo preparat powinno przyjąć 50–60 proc. populacji, choć minister zdrowia Adam Niedzielski powiedział, że premier wyznaczył cel na zaszczepienie od 70 do 80 proc.
Koszt zakupu szczepionek ma wynieść od 5 do 10 mld zł – to zgodne z wyliczeniami DGP z października, kiedy szacowaliśmy nakłady na ok. 7 mld zł.
Obok logistyki wyzwaniem może się okazać zachęcenie do szczepień personelu medycznego. Jak przyznaje Andrzej Zapaśnik z Porozumienia Zielonogórskiego, może to nie być proste. Są lekarze, którzy mówią wprost o swoich obawach. Jeżeli zaś medycy nie będą przekonani, ich stanowisko wpłynie na resztę pacjentów.
Jak mówi jeden z członków Rady Medycznej przy premierze – jeżeli zdecyduje się 50 proc. białego personelu, to będzie sukces. Wskaźnikiem mogą być szczepienia przeciw grypie. Z ostatnich badań prowadzonych w ramach Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy przeprowadzonego w marcu 2017 r. na reprezentatywnej grupie ok. 1,7 tys. pracowników medycznych, wynikało, że zaszczepiło się ok. 22 proc. personelu.
Problem oczywiście nie dotyczy tylko lekarzy i pielęgniarek. Z badań przeprowadzonych na reprezentatywnej, ogólnopolskiej grupie na zlecenie DGP i RMF FM z połowy listopada wynika, że ponad 50 proc. ankietowanych nie skorzystałoby z takiej formy ochrony przed COVID.
Rząd, zdając sobie z tego sprawę, ma wkrótce ruszyć z kampanią profrekwencyjną i namawiać do szczepień. – Nawet jak ktoś się czuje młody i silny, to przez zaszczepienie może ochronić kogoś starszego – podkreślał wczoraj premier.
Jako pierwsi na Zachodzie dopuścili wakcynę do użytku Brytyjczycy. Chodzi o preparat firm Pfizer i BioNTech; decyzję w jego sprawie wydał wczoraj tamtejszy urząd odpowiedzialny za rejestrację lekarstw i urządzeń medycznych – Agencja Regulacyjna ds. Leków i Produktów Zdrowotnych (MHRA). To oznacza, że akcja szczepień po drugiej stronie kanału La Manche może się zacząć już za kilka dni.
Operację stojący na czele brytyjskiej służby zdrowia Simon Stevens określił mianem "największej w historii". W jej ramach otwartych zostanie ponad 40 centrów szczepień (m.in. na stadionach), które mają obsługiwać nawet 5 tys. osób dziennie. Pod wpływem rekomendacji rządowego zespołu ds. szczepień przyjęto zmiany w prawie, które zezwalają na podawanie preparatu przez personel pomocniczy, studentów medycyny, dentystów, ratowników medycznych, fizjoterapeutów, a nawet przeszkolonych wolontariuszy. W połowie listopada tabloidy pisały, że tych ostatnich może być nawet 30 tys.