Mamy faktyczny lockdown. Jaki może być wpływ najnowszych obostrzeń na gospodarkę?

To nie jest ponowny lockdown, tylko jednak jego znacznie łagodniejsza odmiana. Przestrzegałbym przed prostym przekładaniem ocen i schematów działania z II kw. na obecną sytuację. Przyczyna problemów w postaci pandemii jest ta sama, ale natura i przebieg drugiej fali kryzysu oraz same ryzyka są inne. W marcu i kwietniu mieliśmy w polskiej i światowej gospodarce najniebezpieczniejszą sytuację od dziesięcioleci. Powodem był szok podażowy w wyniku zerwania się łańcuchów dostaw i grożące kolejnym kryzysem finansowym potężne turbulencje na rynkach. Do tego doszło pełne zamknięcie edukacji i handlu. Połowa branż praktycznie się zatrzymała. To było też olbrzymie zaskoczenie. Gdyby lockdown potrwał trochę dłużej i nie wdrożono rządowych tarcz antykryzysowych, to mielibyśmy w Polsce długą recesję, już dzisiaj upadłości dziesiątek tysięcy firm i prawie milion dodatkowych bezrobotnych. Tymczasem liczba firm nawet wzrosła, rynek pracy jest stabilny z jedną z najniższych na świecie stóp bezrobocia i wzrostem płac o 5,6 proc., a aktywność gospodarcza odbiła bardzo mocno w III kw. do ok. 95‒97 proc. poziomu sprzed COVID-19.
To czym się różni obecna sytuacja od tej z wiosny?
Zakaz działalności obejmuje ok. 25 branż, głównie jest to gastronomia, kultura, targi, obiekty sportowe. Zatrudnienie w tych sektorach to ok. 3 proc. pracowników ogółem. Pośrednio spadek przychodów odczuwa także turystyka, zwłaszcza w dużych miastach oraz branża lotnicza. Łącznie to ok. 10‒12 proc. PKB. Zupełnie inna skala niż wiosną. Przemysł działa płynnie, a wskaźniki PMI jeszcze dobrze rokują na najbliższe 1‒2 miesiące. Nie ma zawirowań na rynkach finansowych, choć niektóre banki mają rosnące wyzwania, co jest typowym efektem wtórnym recesji. Stacjonarnie działa edukacja dla najmłodszych. Wiele firm i pracowników przystosowało się do nowych warunków pracy zdalnej lub w podwyższonym reżimie sanitarnym. Natomiast mamy cały czas poczucie zagrożenia. Ponowny spadek zaufania konsumentów i firm wywołany drugą falą pandemii to główny czynnik kryzysowy w najbliższych miesiącach w wyniku spadku konsumpcji i inwestycji. Do tego dochodzi problem ciągłości działania firm – nie mówiąc o służbie zdrowia i edukacji – wynikający z objęcia kilkuset tysięcy osób kwarantanną. Wyzwaniem jest przyszłość branż trwale dotkniętych pandemią, gdzie mamy bliski kontakt ludzki. Ale patrząc na całą gospodarkę, to aktualnie sytuacja jest znacznie stabilniejsza niż w marcu i kwietniu, pomimo wielokrotnie większych wyzwań zdrowotnych.
Reklama
Jaki jest obecnie najbardziej realny scenariusz gospodarczy?
Widzę trzy podstawowe scenariusze. Optymistyczny, zakładający, że nowych restrykcji nie będzie oraz za kilka tygodni nastąpi spadek liczby zachorowań, co odbuduje zaufanie, a trzecia fala pandemii wiosną będzie łagodna. W tym scenariuszu mówimy o przejściowym spadku aktywności gospodarczej i PKB w IV kw. o ok. 2 proc., z powrotem na ścieżkę wzrostu od 2021 r. Scenariusz, który obecnie uważam za bazowy, jest taki, że nie dojdzie do pełnego lockdownu, ale wysoki poziom zachorowań, w tym trzecia fala, będzie hamował wzrost aktywności gospodarczej do II kw. 2021 r. To oznacza, że drugie dno kryzysu będzie płytsze niż poprzednie ze spadkiem aktywności rzędu 3‒4 proc., ale niestety będzie w kształcie litery "U”, czyli odbicie nastąpi później. Czarny scenariusz to pełen lockdown w Polsce i Europie, silna recesja w najbliższych miesiącach i kolejne fale pandemii w 2021 r. Oby taki wariant się nie zrealizował, ale musimy mieć jego świadomość, planując choćby kolejne programy wsparcia, które oznaczają znaczący koszt dla finansów publicznych.
To jakie powinny być formy pomocy dla zamykanych branż?
W ostatnim wywiadzie dla DGP latem mówiłem, że czeka nas kilka trudnych kwartałów i to było wiadomo już w II kw., dlatego strategia antykryzysowa polegała na szybkim i znaczącym wsparciu miejsc pracy i firm. Koszt zabezpieczenia gospodarki przed skutkami pandemii wyniósł 145 mld zł, czyli ok. 6,5 proc. PKB. Większość tych środków w Polsce, w przeciwieństwie do większości krajów UE, miała charakter bezzwrotny. To ważne, ponieważ przygotowało to lepiej gospodarkę na dłuższy marsz w walce z pandemią. Chodziło o to, żeby zapobiec spirali recesyjnej oraz zbudować bufory finansowe. W efekcie dzisiaj firmy mają ponad 50 mld zł dodatkowego bufora płynnościowego, a wskaźnik płynności w sektorze przedsiębiorstw osiągnął rekordowy poziom. Monitorujemy na bieżąco te dane we wszystkich sektorach. Nie zmienia to faktu, że zamknięte branże znalazły się obecnie w bardzo trudnym położeniu. Wymagają wsparcia w postaci postojowego i instrumentów płynnościowych, które zapowiedział już premier Mateusz Morawiecki. Rząd wdrożył szereg rozwiązań finansowych, które umożliwiają szybkie działanie, choć w niektórych sytuacjach wymagać to będzie zgody Komisji Europejskiej.
Ile macie jeszcze amunicji, czyli jak duże są rezerwy na finansowanie dalszej pomocy?
To nie jest tak, że są jakieś pieniądze, które leżą na rachunku i tylko się zastanawiamy, ile wydać. Trzeba mieć świadomość, że pomoc z tarcz antykryzysowej i finansowej wiąże się ze zwiększaniem zadłużenia. Im mniej je zwiększymy, tym lepiej. Natomiast o tyle dobrze się stało, że przynajmniej w przypadku Tarczy Finansowej PFR koszt programu nie był tak duży, jak pierwotnie zakładano. Plan był na 100 mld zł, obecnie mamy wydane ok. 61 mld, a skończy się pewnie na 70 mld. Ale tak czy inaczej to wszystko jest długiem i trzeba do tego podchodzić odpowiedzialnie.
Na jaką pomoc konkretnie mogą liczyć firmy?
To są decyzje rządu, ale wydaje się, że nie ma uzasadnienia dla kolejnego „helikopter money”. Jest gotowy szereg instrumentów. Do systemu prawnego wdrożono postojowe i obniżony wymiar czasu pracy. Działają gwarancje płynnościowe i kredytowe, których udziela Bank Gospodarstwa Krajowego, cały czas prowadzimy Tarczę Finansową PFR dla Dużych Firm, ZUS wypłaca postojowe dla kultury i turystyki. To nie jest tak, że już nic się nie dzieje w temacie pomocy dla firm.
A czego chcą przedsiębiorcy? Oczekują jakichś nowych rozwiązań?
Na spotkaniach z najbardziej zagrożonymi branżami, jakie odbyliśmy w poprzednim tygodniu, ich przedstawiciele mówili przede wszystkim, żeby uruchomić linie pożyczkowe i dofinansowanie miejsc pracy.
Premier mówi, że idziemy drogą środka, między całkowitym lockdownem a modelem szwedzkim. Ale czy w rządzie nie ma sporu, który model jest lepszy?
Decydujący głos mają lekarze i epidemiolodzy. Oni twierdzą, że zagrożenie z perspektywy wskaźnika śmiertelności jest mniejsze, niż wcześniej obserwowano w Chinach czy we Włoszech i nie ma potrzeby podejmowania radykalnych działań. Na to nakłada się gospodarka, bo każdy miesiąc lockdownu kosztuje 2‒3 proc. PKB, czyli 40‒60 mld zł. Nie widzę jakiegoś silnego sporu co do tego. Jest merytoryczna dyskusja. To są jednak bardzo trudne decyzje. Jest oczywiste, że nikomu nie zależy na zamykaniu firm, ale po drugiej stronie jest ten niewidzialny wróg w postaci wirusa i bez obniżenia kontaktów społecznych i wdrożenia wysokich rygorów sanitarnych walka z nim będzie nieskuteczna.
Na przykład nowy minister rozwoju określa się mianem wolnościowca gospodarczego. A oni bardziej preferują model otwartej gospodarki niż jej zamykanie na wzór irlandzki czy walijski. Nie słychać w rządzie takiego dwugłosu?
Ja tego aż tak nie dostrzegam. Zwracam uwagę, że generalnie głosów „nie róbmy nic” jest coraz mniej. Wszyscy zaczynają rozumieć powagę sytuacji. Tak naprawdę walka jest o utrzymanie ciągłości działania w pewnych obszarach. Przy pewnym poziomie zachorowań problem z utrzymaniem tej ciągłości będzie nie tylko w małych firmach, ale też dużych czy całych obszarach, jak edukacja i służba zdrowia. Dziś główne wyzwanie to nie doprowadzić do sytuacji, że ludzi na kwarantannie i w izolacji jest tak dużo, że nie ma komu pracować. W tej chwili nie jest celem całkowite wyeliminowanie pandemii, bo to jest raczej niemożliwe, tylko wypłaszczenie trendu w liczbie nowych zachorowań, żeby utrzymać kontrolę.
Jak liczba osób na kwarantannie wpływa na gospodarczy scenariusz? Jest ich już prawie 500 tys.
Przykład Czech pokazuje, że gdyby zachorowania wzrosły ok. 3-krotnie, może to zagrozić funkcjonowaniu nie tylko służby zdrowia, ale także gospodarki. Poza tym ważna jest tu nie tylko sytuacja w całym kraju, ale w poszczególnych regionach na Śląsku, Dolnym Śląsku czy Mazowszu.
O ile spadnie PKB w całym roku?
Jest szansa, że spadek będzie się mieścił w przedziale 3‒4 proc. Oczywiście nominalny PKB będzie wyższy, w zasadzie on już jest na poziomie sprzed COVID-19, co ma znaczenie dla finansów publicznych – bo to baza podatkowa i w stosunku do niego liczy się wskaźniki zadłużenia. Ale cały czas przy wszystkich prognozach musimy robić zastrzeżenie, że nie wiemy, jak pandemia dalej będzie się rozwijała i czy te restrykcje nie będą musiały być głębsze. No i co się stanie z popytem zewnętrznym, jak będzie wyglądała sytuacja np. w Niemczech czy we Francji. Nawet jeśli nie wprowadzimy pełnego lockdownu u siebie, to gdyby nastąpił on na naszych najważniejszych rynkach eksportowych, odczujemy to przez spadek eksportu. To się zresztą stało w Szwecji, która nie wprowadziła całkowitego zamrożenia swojej gospodarki wiosną, a mimo to wpadła w dość głęboką recesję ze względu na spadek popytu zewnętrznego.
A co jest w tej chwili najważniejsze, jeśli chodzi o rynek wewnętrzny?
Nie dopuścić do zamknięcia handlu. Najlepiej byłoby, gdyby doszło do samoregulacji w tych najbardziej zagrożonych branżach.
Czy nie ma pan obawy, że ten kryzys, w którym nagle władza zaczęła jak z kapelusza wyjmować dziesiątki miliardów złotych, nie przyzwyczai polityków do łatwego zwiększania zadłużenia także, gdy kryzys minie?
Nie do końca się zgadzam z tymi głosami, bo badania wskazują, że zadłużenie powyżej 80 proc. PKB negatywnie wpływa na wzrost. Dług to nic dobrego, ale umiejętnie wykorzystany na inwestycje i spójność społeczną może promować dobrobyt. Atak pandemii wiosną absolutnie uzasadniał wzrost zadłużenia. To była sytuacja wyjątkowa. Widać to także po głosach zagranicznych ekonomistów w duchu "tym razem jest naprawdę inaczej”. Natomiast należy powracać do reguł fiskalnych. Nie zgadzam się też z opiniami, że wydatki są nieprzejrzyste, bo wiele z nich jest w PFR i BGK. Wielu ekonomistów mówi o tym właśnie, żeby pieniądze przeznaczone na walkę z COVID-19 wydawać obok istniejących reguł budżetowych. Tak jest w Polsce, gdzie mamy fundusz covidowy obok budżetu. To jest transparentne, bo dokładnie wiadomo, ile rząd pożycza i jaki jest deficyt, ponieważ zgodnie ze standardami międzynarodowymi wszystko to jest uwzględnione w wynikach sektora finansów publicznych. Ale zgadzam się całkowicie z opiniami, że należy pamiętać o dyscyplinie fiskalnej. Obecny stan finansów publicznych w Polsce jest jednym z lepszych w UE, co potwierdzają stabilne ratingi. Dobrze byłoby tego nie zmieniać, choć pandemia to duża siła niszczycielska, ale musimy ją mądrze i solidarnie pokonać.