Dziś wniosek o referendum w sprawie podziału województwa złoży Mazowiecka Wspólnota Samorządowa. Pod inicjatywą zebrano na razie tysiąc podpisów. Projekt zostanie przedstawiony w formie obywatelskiej inicjatywy uchwałodawczej. Jeśli radni go odrzucą, Bezpartyjni Samorządowcy deklarują, że są gotowi zebrać potrzebne do rozpisania referendum podpisy 5 proc. mieszkańców województwa – czyli ok. 270 tys. Wówczas Sejmik nie będzie mógł powiedzieć nie. – Chcemy, aby sami mieszkańcy zabrali głos w tej sprawie. Opinia mieszkańców ostatecznie dowiodłaby, czy forsowany przez PiS projekt ma poparcie. Władze centralne nie mogłyby zignorować wyniku referendum – stwierdza Grzegorz Wysocki, pełnomocnik komitetu.

Prestiż i nierówności

Propozycje wydzielenia z województwa stolicy i okalającego ją „obwarzanka” popierają m.in. radomscy aktywiści, którzy od lat domagają się przywrócenia miastu utraconego po reformie z 1999 r. statusu stolicy województwa. Liczący ponad 213 tys. mieszkańców Radom jest drugim co do wielkości miastem województwa mazowieckiego i – obok Gdyni czy Częstochowy – jednym z największych w kraju ośrodków niebędących stolicą regionu.
To nie jedyny argument zwolenników oddzielenia się od Warszawy. Prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego dr Łukasz Zaborowski ocenia, że Radom skorzysta na podziale województwa nawet w przypadku, gdyby nie stał się miastem wojewódzkim – dzięki statusowi największego miasta nowego regionu. Lokalni aktywiści nie mają też nic przeciwko koncepcji, by stolice nowego województwa były dwie (obok Radomia mogłyby to być np. Płock albo Siedlce).
Reklama
Zwolennicy podziału Mazowsza podnoszą też kwestię strukturalnych nierówności panujących w regionie. Z analiz przedstawionych w zeszłym roku przez resort finansów wynika, że województwo to charakteryzuje się największymi nierównościami dochodowymi. Kontrasty między stolicą i jej najbliższym otoczeniem a peryferyjnymi powiatami widać też m.in. w danych o bezrobociu. Według Głównego Urzędu Statystycznego w 2018 r. jego stopa wynosiła w Warszawie i powiatach ościennych 2,3 proc. W tym samym czasie w pozostałej części województwa sięgała 10 proc., a w poszczególnych powiatach przekraczała 15 proc. Region warszawski utrzymuje też dystans wobec pozostałej części województwa, jeśli chodzi o PKB na mieszkańca – od lat pozostaje on na poziomie ponad 2,5-krotnie wyższym, oraz pod względem przeciętnego wynagrodzenia – o ponad 40 proc. wyższego w stolicy i powiatach ościennych niż na peryferiach regionu.

Dobrobyt się nie rozlewa

Karol Trammer, geograf i wydawca regionalnego dwumiesięcznika kolejowego „Z Biegiem Szyn”, ocenia, że Mazowsze jest przykładem na to, iż „rozlewanie się” rozwoju nie działa. – Nierówności pomiędzy aglomeracją warszawską a resztą regionu na przestrzeni lat nie zacierają się. Miejsca pracy czy różnego rodzaju „wyższe” usługi pozostają skoncentrowane w Warszawie – mówi. Zwraca również uwagę, że sytuacja, w której stolica i największe miasto w kraju jest jednocześnie stolicą dużego województwa, stanowi na tle Europy ewenement. – Standardem jest raczej, że aglomeracje stołeczne stanowią odrębne regiony – wskazuje.
Przeciwnicy podziału Mazowsza argumentują, że jest on niepotrzebny, bo nie będzie miał wpływu na podział funduszy UE, która w swoich statystykach już traktuje go jako dwa regiony. Komisja Europejska sygnalizuje, że reforma administracyjna może za to skomplikować lub opóźnić przyznanie środków, ponieważ będzie wiązała się z koniecznością stworzenia nowych regionalnych programów operacyjnych.
Według Karola Trammera niejasne pozostaje jednak, czy podział statystyczny województwa będzie uwzględniony przy ustalaniu poziomu wkładu własnego przy realizacji projektów unijnych. – Poza tym o ile statystyki unijne traktują region warszawski osobno, o tyle poszczególne polityki rządowe wciąż bazują często na podziale wojewódzkim – dodaje.

Zależy, jak się liczy

W zeszłym tygodniu DGP opisał wyliczenia urzędu marszałkowskiego, według których po wydzieleniu regionu warszawskiego województwo mazowieckie zachowałoby jedynie 17 proc. obecnych dochodów z podatku CIT, ponosząc zarazem aż 59 proc. wydatków. Miałoby to doprowadzić do powstania dziury budżetowej rzędu ponad 1 mld zł. Zdaniem radomskich działaczy dane przedstawiane przez władze województwa to manipulacja.
– To nieprawda, że nowe województwo byłoby biedne i nie miałoby szans się utrzymać. 13 proc., o których mówi urząd wojewódzki, to kwota ok. 300 mln zł – więcej niż wynoszą wpływy z CIT aż dziewięciu z 16 istniejących województw. Wątpliwe są też wyliczenia, które prowadzą do wniosku o dziurze w budżecie nowego województwa. Nie bierze się w nich pod uwagę m.in. janosikowego, które stanowiło wielkie obciążenie mazowieckiego budżetu – mówi Mateusz Kiełczyński, prezes radomskiego stowarzyszenia aktywistów miejskich Droga Mleczna. Jak podkreśla, inne opracowanie, przygotowane na zlecenie Kancelarii Senatu, mówi o 50 mln zł deficytu, mniej niż wynosi przeciętna dla dzisiejszych województw.

Większy oddolny wpływ

Radomscy aktywiści podkreślają, że za podziałem regionu przemawiają też argumenty związane z samorządnością. – Chodzi o wpływ na to, jak wydawane są pieniądze. Dziś decyzje zapadają w Warszawie, która nie dostrzega problemów rozwojowych mniejszych ośrodków. Uważamy, że lepiej nawet mieć mniejszy budżet, ale mieć na niego większy wpływ – deklaruje Kiełczyński. Zdaniem Karola Trammera to właśnie skrajna centralizacja władzy na Mazowszu jest przyczyną napięć w regionie. – Oczekiwałbym od marszałka Struzika, że w kontrze do propozycji PiS przedstawi własny program „dowartościowania” mniejszych ośrodków, np. poprzez przeniesienie siedziby Kolei Mazowieckich czy Zarządu Dróg Wojewódzkich – mówi.
Część ekspertów wskazuje, że podział Mazowsza mógłby przełożyć się też na efektywniejszą pracę urzędów. – Utrzymanie urzędów w Radomiu byłoby znacznie tańsze niż w Warszawie – zarówno pod względem cen nieruchomości, jak i płac. W rekrutacji do urzędów w stolicy często startują np. osoby, które miały problemy ze znalezieniem zatrudnienia w korporacji. W innych miastach praca urzędnika będzie na tyle prestiżowa, że ubiegać się będą o nią najlepsi – mówi Karol Wałachowski, ekspert Klubu Jagiellońskiego. – Na podziale mogą zyskać oba obszary. Warszawa będzie mogła lepiej synchronizować działania z bliskimi sobie ośrodkami. Zawężenie skali, którą miałyby nadzorować władze województwa warszawskiego, może być też cennym odciążeniem biurokratycznym – dodaje.

Północ nie chce zmian

Entuzjazmu Radomia nie podzielają samorządy lokalne z północy województwa. Prezydent Płocka Andrzej Nowakowski wskazuje, że miasto ucierpi na tym finansowo, a zyska jedynie stolica. – Istnieje ryzyko, iż po podziale Mazowsza na dwa województwa Warszawa będzie w stanie budować „szklane domy”, a nam – za przeproszeniem – będzie brakować na olejną farbę, by ściany w szpitalu na Winiarach pomalować – ostrzega.
Podobnego zdania jest prezydent Ciechanowa Krzysztof Kosiński. – Utworzenie oddzielnego województwa to metoda na uzależnienie finansowe wszystkich miast na Mazowszu poza Warszawą od decyzji finansowych rządu – ocenia. Obawy te podzielają również włodarze Grodziska Mazowieckiego czy Mławy.
Dlaczego głos zwolenników podziału jest, poza Radomiem, słabo słyszalny? Nieoficjalnie rozmówcy DGP tłumaczą to wpływami ludowców. Jak przekonują, samorządowcy z innych ugrupowań obawiają się „zemsty Struzika” i odcięcia od środków unijnych, w razie gdyby Mazowsze zachowało integralność.