Redukcja kosztów systemu komunalnego, a przez to zatrzymanie wzrostu opłat ponoszonych przez mieszkańców, to priorytet, któremu będą podporządkowane wszystkie zaplanowane na najbliższe tygodnie reformy – wynika z ustaleń DGP, który poznał najnowsze propozycje Ministerstwa Klimatu na rozwiązanie problemów trapiących gospodarkę komunalną.
Jak pisaliśmy tydzień temu w artykule "Śmieci wrócą na hałdy” (DGP nr 136 z 15 lipca br.), pierwszym krokiem ma być zniesienie zakazu składowania frakcji kalorycznych. Dzięki otwarciu składowisk na te problematyczne w zagospodarowaniu odpady samorządy mogłyby potencjalnie obciąć koszty nawet o połowę. Dziś skierowanie tony nieczystości do spalarni kosztuje ponad 700 zł, a wysłanie ich na składowisko byłoby wydatkiem rzędu 300–400 zł. Na tę kwotę składa się opłata marszałkowska (270 zł ) i koszty obsługi składowiska wraz z wydatkami na późniejszą rekultywację (100–200 zł).
Resort klimatu idzie jednak dalej. Z ustaleń DGP wynika, że najpóźniej po wakacjach do prac parlamentarnych zostaną skierowane projekty przepisów, które mają przemodelować rynek. Będą to nowelizacja ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (tj. Dz.U. z 2019 r. poz. 2010 ze zm.) i zupełnie nowy akt prawny będący podstawą do wdrożenia w Polsce systemu rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP). Niewykluczone, że część przepisów, co do których panuje "szeroki konsensus”, zostanie zgłoszona w ramach projektów poselskich, co pozwoliłoby – jak przekonują rządzący – przyspieszyć wdrażanie rozwiązań wyczekiwanych przez całą branżę.
Taktyczne wycofanie
Reklama
Takich fundamentalnych zmian ma być kilka – zapowiada Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu.
Po pierwsze, Ministerstwo Klimatu zamierza przywrócić poprzedni trzyletni okres dopuszczalnego magazynowania odpadów. Dziś na skutek reformy z września 2018 r. instalacje komunalne mogą gromadzić śmieci przed skierowaniem do spalarni bądź recyklingu, ale tylko przez rok. Bardziej rygorystyczne terminy miały skłonić firmy i samorządy, by nie przetrzymywały odpadów, czekając na korzystną koniunkturę, tylko pozbywały się ich szybciej, niwelowały też ryzyko samozapłonów spowodowanych wystawieniem łatwopalnych frakcji na wysokie temperatury w lecie.
Kolejne okresy przejściowe nie motywują uczestników rynku do budowania systemów oczyszczania odpadów
Planowany przez resort powrót do poprzednich przepisów ma dać instalacjom komunalnym więcej utraconej przed dwoma laty elastyczności. Mówiąc wprost: zakłady przetwarzające odpady nie będą musiały za wszelką cenę pozbywać się ich, płacąc za to horrendalne stawki.
Część odpadów trafi na składowiska, część zostanie legalnie przetrzymana do czasu, aż powstaną nowe instalacje, które będą mogły je zagospodarować – wyjaśnia wiceminister klimatu.
Ta propozycja wychodzi naprzeciw postulatom zgłaszanym przez samorządy, które wielokrotnie podkreślały, że należy poluzować rygory. Co ważne, resort planuje przywrócić dłuższy okres magazynowania bezterminowo.
Tomasz Uciński, prezes Krajowej Izby Gospodarki Odpadami zrzeszającej spółki odpadowe należące do samorządów, zaznacza, że roczny okres od początku był za krótki i nierealistyczny, a to tylko windowało koszty. – Wprowadzając te regulacje, nie uwzględniono bowiem zaszłości inwestycyjnych, które doprowadziły do sytuacji, w której mimo najlepszych chęci odpadów praktycznie nie było gdzie zawieźć – mówi.
Po drugie, rząd chce przerwać trend narastających z roku na rok opłat marszałkowskich i utrzymać je na tym samym poziomie, co ma ustabilizować koszty składowania. Niewykluczone też, że owa opłata (która trafia między innymi do gminy, na terenie której znajduje się składowisko, oraz do wojewódzkiego funduszu ochrony środowiska gospodarki wodnej) zostanie docelowo obniżona. Taki scenariusz też jest obecnie rozważany – przekonuje resort.
Oddech dla samorządów
W planach jest również utrzymanie dużo korzystniejszego dla gmin wzoru obliczania poziomu recyklingu, którego stosowanie może pozwolić samorządom zaoszczędzić miliony złotych na karach za niewywiązanie się z unijnych wymogów. Kara ta miałaby wynieść ponad 270 zł za każdą tonę odpadów poniżej wymaganego pułapu, co tylko dla 16 miast wojewódzkich oznaczałoby ponad 211 mln zł straty rocznie.
Na czym polega planowana zmiana? W tym roku zgodnie z ustawą o utrzymaniu czystości i porządku w gminach samorządy miały się już rozliczać ze skuteczności i efektów segregacji. Oznacza to, że do wymaganych przepisami poziomów odzysku i recyklingu (wynoszących 50 proc.) miał zaliczać się jedynie materiał, który faktycznie został przetworzony (naprawiony, przygotowany tak, by możliwe było jego ponowne użycie lub poddany recyklingowi), a nie jedynie przekazany do recyklingu, co wcale nie gwarantowało, że odpady uzyskają drugie życie.
Mimo zapisów w ustawie nie wydano jednak rozporządzenia, w którym miał znaleźć się nowy wzór obliczania tych poziomów. Jak potwierdza Jacek Ozdoba, resort zamierza zrezygnować ze zmian i utrzymać korzystniejszą dla samorządów metodę. Gminy będą więc dalej obliczały poziomy odzysku od masy odpadów zebranych selektywnie: papieru, szkła, tworzyw sztucznych i metalu, z wyłączeniem między innymi odpadów biodegradowalnych, które okazały się kulą u nogi systemu. Stanowią one bowiem wagowo ok. 30 proc. wszystkich śmieci wytwarzanych w gos podarstwach domowych. Niestety resztki kuchenne wrzucane do plastikowych worków nie nadają się do wyprodukowania wartościowego kompostu ze względu na wymieszanie z mikrodrobinami plastiku. Co gorsza, nawet gdyby mieszkańcy dobrze segregowali odpady kuchenne, to i tak nie ma wystarczającej liczby instalacji certyfikujących kompost.
Eksperci podkreślają, że realia rynku nie pozostawiały złudzeń i od początku było wiadomo, że 99 proc. gmin nie będzie w stanie spełnić wymagań wynikających z nowej metody obliczania poziomów odzysku.
– Miałem nadzieję, że przynajmniej część samorządów zmusi to do działania, ale nic nie wskazuje na to, że tak się stało. Wyjątkiem jest kilka gmin, które są na etapie planowania (dopiero!) na przykład budowy kompostowni – komentuje Paweł Głuszyński, ekspert Towarzystwa na Rzecz Ziemi.
Hanna Marliere, ekspertka gospodarki odpadami, dyrektor Green Management Group, zwraca uwagę, że kolejne okresy przejściowe i opóźnianie wejścia w życie przepisów nie motywują do budowania systemów. – Jedyny pozytyw to oddalenie płacenia kar o kolejny rok – dodaje.
Firmy w końcu zapłacą
Rząd planuje też na nowo zbilansować stawki uiszczane przez właścicieli nieruchomości niezamieszkałych (np. galerii handlowych, biur), by nie były one rażąco zaniżone w stosunku do kosztów ponoszonych przez mieszkańców, jak ma to miejsce teraz. Efekt jest taki, że do śmieci z firm dopłacają mieszkańcy albo miasta wyłączają biurowce i galerie handlowe ze swoich systemów. Wtedy ich właściciel musi samodzielnie podpisać umowę z firmą odbierającą i zagospodarowującą odpady.
Samorządowcy podkreślali, że opłata w wysokości ponad 50 zł za pojemnik o pojemności 1100 litrów nie pokrywa kosztów. W dodatku maksymalną stawkę wprowadzono do ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach bez uzasadnienia jej wysokości czy przedstawienia obliczeń przez ówczesne kierownictwo resortu środowiska.
Na początku czerwca informowaliśmy (DGP nr 108/2020 „Wzrosną opłaty za śmieci z firm”), że opłata maksymalna za pojemnik o pojemności 1100 litrów miałaby wynieść po zmianach ok. 300 zł. Możliwe jednak, że projekt nie wyjdzie z resortu klimatu, tylko zostanie wniesiony do Sejmu jako projekt poselski.
Część miejscowości zdążyła już wyłączyć nieruchomości niezamieszkałe ze swoich systemów. Dlatego według samorządowców są to zmiany potrzebne, ale w wielu wypadkach spóźnione.

OPINIA Macieja Kiełbusa, partnera w Kancelarii Prawnej dr Krystian Ziemski & Partners w Poznaniu

Trzeba jak najszybciej zacząć dialogrozporządzeń powinny być poddane szerokim konsultacjom, aby uniknąć wcześniejszych błędów polegających na generowaniu kilku nowych problemów przy próbie rozwiązania jednego dotychczasowego. podejściu do obejmowania tych nieruchomości zorganizowanym przez gminę systemem odbioru odpadów, która pozwoli na ustabilizowanie systemu. podgrupach.