Baverez twierdzi, że przedłużanie zamknięcia kraju w następstwie pandemii koronawirusa prowadzi do upadku gospodarczego Francji i utraty znaczenia na arenie międzynarodowej, a ponadto nie uchroni na dłuższą metę przed wirusem.

Znany francuski komentator wylicza, że "wstrzymanie życia w kraju" spowoduje wzrost długu publicznego o 20-30 proc. PKB. Według niego wiara w to, że państwo pokryje straty spowodowane kryzysem jest złudzeniem, zasłaniającym bezprecedensową klęskę gospodarczą i społeczną, jaka się szykuje. Baverez szacuje spadek PKB po dwóch miesiącach izolacji na 10 proc., a deficyt budżetowy na 12-15 proc. PKB.

Reklama

Zapowiada, że "tysiące przedsiębiorstw we Francji zbankrutuje", a wśród nich przede wszystkim małe firmy. Wyraża obawę, że spośród prawie 9 milionów tzw. częściowo bezrobotnych, czyli osób, które straciły pracę z powodu epidemii, "wiele nie odnajdzie zatrudnienia". Spowoduje to – jak twierdzi publicysta – wzrost biedy.

Czym dłużej trwa zamknięcie, tym większe powoduje nierówności, zarówno pod względem dochodów, jak i edukacji i zdrowia" – tłumaczy Baverez. Jego zdaniem izolacja sanitarna powoduje spowolnienie odporności zbiorowej. Ponadto nie są leczone inne choroby niż Covid-19. "Dochodzą do tego problemy psychospołeczne, spowodowane zamknięciem, problemy bardzo poważne i długotrwałe - dodaje.

Reklama

Komentator zwraca uwagę, że kryzys pogłębia różnice między państwami strefy euro a resztą UE. I pisze, że w przeciwieństwie do Francji inne kraje – Niemcy, Austria, Dania – przyspieszają wyjście z izolacji sanitarnej.

To opóźnienie będzie hamulcem dla rozruszania francuskiej gospodarki, którą ogarnie stagnacja, strukturalne bezrobocie i nadmierne zadłużenie. Francja weszła w kryzys jako kraj pośredni między Północą a Południem Europy; wyjdzie z niego jako kraj Południa, którego suwerenność dostanie się w ręce krajów Europy Północnej i rynków finansowych – prognozuje Baverez.

Następnie wskazuje, że "zamknięcie (wszystkich ludzi w domach) wykrzywia naszą demokrację. Politycy uprawiają medycynę, a lekarze kierują polityką, choć brak im do tego zarówno kompetencji, jak i legitymacji".