Jest już pewne, że strategia dotychczasowego ministra transportu Jerzego Polaczka powędruje do kosza. Na czym polega rewolucja? Przede wszystkim nie będzie żadnych specjalnych spółek powołanych do budowy dróg, a państwo znowu zaprosi do współpracy przy najważniejszych inwestycjach prywatnych koncesjonariuszy.

Reklama

"Nie mamy żadnych lęków przed kapitałem prywatnym" - deklaruje Tadeusz Jarmuziewicz, poseł PO, wiceprzewodniczący sejmowej komisji infrastruktury. I kolejna zmiana: drogowcy dostaną więcej gotówki. Koalicyjni eksperci przewidują, że odpis pieniędzy na drogi z akcyzy na paliwa zostanie zwiększony z 18 do 32 proc.

Problem w tym, że sytuacja z autostradami jest tak tragiczna, że Platforma i PSL - mimo pomysłów na przyspieszenie - i tak mogą najzwyczajniej nie zdążyć z budową dróg na Euro 2012. Eksperci alarmują, że sytuacja jest dramatyczna.

Przy obecnym stanie prawnym i dzisiejszej polityce Ministerstwa Transportu można wybudować do 2012 r. co najwyżej 50-60 proc. potrzebnych dróg i autostrad" - twierdzi Adrian Furgalski, dyrektor w Zespole Doradców Gospodarczych "Tor". Jego zdaniem radykalna zmiana strategii, którą proponują PO i PSL, pozwoliłaby zwiększyć tę ilość co najwyżej do 70-80 proc. Na pełne 100 proc. już zabraknie czasu.

Reklama

Co zatem zrobi koalicja? Przede wszystkim zmobilizuje do działania posłów. "W ciągu najbliższych trzech miesięcy trzeba przeforsować zmiany w blisko 30 ustawach, które blokują inwestycje lub spowalniają tempo prac" - oznajmia Janusz Piechociński z PSL, jeden z kandydatów na nowego ministra transportu. Dodaje, że projekty zmian są już w zasadzie gotowe.

"Nasze plany muszą się udać, jesteśmy zdeterminowani" - mówi Jarmuziewicz, który też jest wymieniany jako ewentualny szef Ministerstwa Transportu.

O tym, jak ważna dla Polaków jest sprawa autostrad, świadczy sondaż zamówiony przed wyborami przez DZIENNIK. Aż 86 proc. pytanych przez OBOP Polaków budowę nowoczesnych dróg uznało za najważniejszy obowiązek polityków.