"Sekrety amerykańskich milionerów”, "Umysł milionera”, "Przestań zgrywać milionera. Lepiej nim zostań”. Sporo już książek napisano o tym, jak myślą najbogatsi. Można jeszcze coś oryginalnego dodać?

Owszem, zwłaszcza że ja się zajmuję miliarderami, a nie milionerami.

Reklama

To oni aż tak się od siebie różnią?

W biznesie bycie milionerem, dolarowym milionerem – gwoli ścisłości – to jest średniactwo. Któryś z polskich przedsiębiorców chwalił mi się kiedyś, że zarobił w rok 2 mln zł. Dla przeciętnego człowieka to ogromna kwota, ale żeby w takim tempie zgromadzić miliard dolarów, ów człowiek musiałby się urodzić przed Chrystusem! Jeśli robisz biznes i w kilka lat nie stajesz się dolarowym milionerem, odpuść sobie, to nie jest dla ciebie. W USA 50 proc. osób, które prowadzą z sukcesem firmy przez minimum kilka lat, jest milionerami. Milion dolarów to jest kwota, która nawet nie wystarcza na mieszkanie w Nowym Jorku, Londynie czy w Moskwie. Nic wybitnego. Na to powinno być stać prawie każdego.

Reklama

Większości ludzi nie stać.

Bo należą do dryferów.

Dryferów?

Tak. Od "drift”, czyli "dryfować”. Ukułem taki termin na określenie ludzi uważających, że nic od nich nie zależy, że ich los jest determinowany przez czynniki zewnętrzne. Dryfują po oceanach życia, poddając się jego wiatrom, bez kierunku i celu. Są przekonani, że sukces i bogactwo bierze się z przypadku. Nic dziwnego, że dryferzy tak często biorą udział w loteriach.

To w biznesie uśmiech fortuny nie jest potrzebny?

Owszem, jest! Każdy z 21 miliarderów, z którym spotkałem się w trakcie pisania książki, podkreślał dużą rolę szczęścia w swoim sukcesie. Ale to tylko jeden ze składników. Nie wystarczy po prostu znaleźć się we właściwym miejscu, o właściwej porze i spotkać właściwych ludzi… Szczęściu trzeba pomagać.

A zwłaszcza urodzić się w bogatej rodzinie.

Myśli pan stereotypami. Tylko ok. 20–25 proc. najbogatszych ludzi świata odziedziczyło swój majątek, reszta doszła do niego od zera. Odnieśli sukces właśnie dlatego, że byli przekonani o swojej sprawczości. Taki na przykład Narayana Murthy, założyciel Infosys, jednej z największych dzisiaj firm software’owych świata. Rozkręcał swój biznes na początku lat 80. w Indiach, gdy w tym kraju panował wrogi przedsiębiorcom socjalizm. Wraz z szóstką współzałożycieli Infosysu nie mieli nawet komputera, na którym mogliby programować. Żeby móc taki komputer zaimportować, trzeba było starać się o specjalne pozwolenie. Murthy mieszkał w Bangalore, a ministerstwo, do którego trzeba było jeździć w tym celu, mieściło się w Delhi. To 2,5 tys. km w jedną stronę. Przez trzy lata kursował w tę i z powrotem, i to pociągiem, a nie samolotem, zanim otrzymał pozwolenie.

Reklama

Dlaczego nie wybierał samolotu?

Po prostu nie było go stać. Odbył 50 takich podróży, co oznacza, że spędził 200 dni w brudnym, zatłoczonym pociągu. W tym czasie jego wspólnicy wyjechali do USA realizować pierwsze zlecenia na komputerze należącym do klienta. Mówimy o urządzeniu wielkości szafy, rzecz jasna. Dzisiaj Infosys zatrudnia 250 tys. ludzi, oferując jedne z najlepiej płatnych posad w Indiach, ale nie tylko tam. Ma też oddział m.in. w Polsce.

Imponujące, ale czy nie podkoloryzowane? Jak u Monty Pythona w słynnym skeczu "Życie w biedzie”, w którym czterech nowobogackich urządza sobie konkurs na najbardziej ekstremalne wspomnienie z dzieciństwa. "Mieszkaliśmy w zbiorniku na szczycie wysypiska, co rano budziła nas zwałka gnijących ryb!” – mówi jeden. "Nas eksmitowano z ziemianki! Musieliśmy zamieszkać w jeziorze!” – przelicytowuje go drugi. Czy przedsiębiorcy – zwłaszcza ci, którym się powiodło – nie mają skłonności do ubarwiania swojej przeszłości?

Nie. W każdym razie nie sądzę, żeby któryś z nich celowo przeinaczał swoją przeszłość. Ponadto niektórych rzeczy zmyślić nie można. Na przykład Mohed Altrad, założyciel Grupy Altrad, jednej z największych na świecie firm produkujących sprzęt budowlany, urodził się w rodzinie nomadów, na Pustyni Syryjskiej. Ojciec wyrzekł się go i wygonił wraz z matką z domu. Brata zakatował na śmierć. Mohed żył więc na marginesie skrajnie ubogiej społeczności. A dzisiaj jego majątek wycenia się na 2,6 mld dol. Z kolei Chińczyk Cao Dang, wytwórca szkła, był dzień w dzień wysyłany przez ojca po alkohol, który sam popijał i od którego uzależnił się już w dzieciństwie. Po pięciu latach podstawówki wyrzucono go ze szkoły, gdyż nasikał dyrektorowi na głowę. Dosłownie. Bycie młodocianym pijakiem i analfabetą to coś, co chciałby pan zmyślać, chwalić się tym? Wracając do pytania o różnicę między milionerami a miliarderami, to nawet gdyby Cao i Mohed mieli "umysł milionera”, nigdy nie wyrwaliby się z biedy. Milionerzy, w odróżnieniu od dryferów, co prawda biorą życie w swoje ręce, ale nadal wierzą, że ich sukces zależy od sprzyjających okoliczności. Mohedowi nie sprzyjały one w żadnej mierze. Miliarderzy osiągają sukces niezależnie od warunków zewnętrznych. Tworzą swoje szanse.

CZYTAJ WIĘCEJ W MAGAZYNIE DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>