Po sobotnim ataku na saudyjskie instalacje naftowe z rynku ropy nagle zniknęły dostawy o wielkości 5,7 mln baryłek dziennie.

To połowa całego wydobycia w Arabii Saudyjskiej. To większa skala zakłóceń niż w czasie rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. czy też w czasie irackiej inwazji na Kuwejt w 1990 r. Mimo to na rynku finansowym nie ma paniki.

Reklama

Cena ropy wprawdzie wczoraj rano poszybowała o prawie 20 proc., ale kolejne godziny znacząco zmniejszyły początkową skalę wzrostu. W efekcie notowania znalazły się na poziomie, na którym były zupełnie niedawno, bo w lipcu. Co zaskakuje jak na skalę ataku.

Inwestorzy wstępnie zakładają, że był on jednorazowym incydentem, a sytuacja, mimo że jest bardzo napięta, nie przerodzi się w wojnę z udziałem USA. Innego zdania jest jednak były ambasador Polski w Iraku i Arabii Saudyjskiej Krzysztof Płomiński. To krok bliżej do wojny – mówi w rozmowie z DGP.

Każde takie wydarzenie przybliża nas do otwartego konfliktu – dodaje.

Na razie na problemach Arabii Saudyjskiej korzystają jej najwięksi konkurenci, czyli globalne koncerny naftowe z Rosji i Stanów Zjednoczonych. Wraz ze wzrostem ceny ropy w górę o kilka procent poszły notowania akcji ExxonMobil w Nowym Jorku i Rosnieftu w Moskwie. Umocniły się także rubel i waluty innych krajów wydobywających ten surowiec, np. norweska korona.

Polski Koncern Naftowy Orlen i Grupa Lotos w poniedziałek nie zareagowały zmianami cen paliw na rynku hurtowym. Ale jeśli sytuacja na rynku ropy nie wróci szybko do stanu sprzed ataków, wtedy podwyżki na stacjach paliwowych będą prawdopodobne.

Reklama

Rynek sobie poradzi, ale Arabia Saudyjska ma duży kłopot

Skuteczny militarny atak na instalacje naftowe w rejonie Zatoki Perskiej od lat jest postrzegany jako najgorsza rzecz, jaka może się wydarzyć na rynku ropy. Ten wariant się spełnił, ale apokalipsy nie wywołał.

Po atakach uszkodzeniu uległy najważniejsze instalacje naftowe w Arabii: przede wszystkim ogromny zespół rafinerii Bukajk, których naprawę rozpoczęto już wczoraj. Zdaniem cytowanego przez Bloomberga Boba McNally z Rapid Energy Group to prawdopodobnie najcenniejsza nieruchomość na świecie. Inni analitycy z branży porównują to, co się stało, do nagłego ataku serca. Bo zbombardowane instalacje od lat były uważane za serce globalnego systemu naftowego. W efekcie Arabia Saudyjska musiała zmniejszyć swoje wydobycie ropy o połowę, czyli o 5,7 mln baryłek dziennie. To 5 proc. całego globalnego wydobycia. Skala zakłóceń w wydobyciu i produkcji ropy jest największa w historii. A mimo to rynek finansowy nie zareagował paniką.
Cena baryłki najważniejszego na rynku europejskim gatunku ropy Brent wzrosła w nocy z niedzieli na poniedziałek, kiedy tylko wznowiono notowania po weekendzie o 19 proc. – z 60 do 71,6 dol. Była to największa jednodniowa zmiana ceny na tym rynku, odkąd istnieje handel kontraktami terminowymi na ropę, czyli od 1988 r. Kluczowe jest jednak to, że po tym początkowym skoku w kolejnych godzinach cena ropy zaczęła się obniżać, zbliżając się do poziomów sprzed ataków. Już o dziewiątej rano naszego czasu sięgnęła 65 dol., czyli „oddała” ponad połowę początkowego wzrostu. To nadal oznaczało bardzo duży dzienny wzrost notowań: o 8 proc., ale jednocześnie nie mogło być już mowy o żadnym przełomie na rynku. Ropa w tej chwili kosztuje mniej więcej tyle samo, co w lipcu. A rok temu, gdy kosztowała 80 dol. za baryłkę, była o prawie 20 proc. droższa. Nowego „szoku naftowego”, przynajmniej jak do tej pory, nie ma.
O tym, że inwestorzy nie wpadli w popłoch, świadczyło też to, co działo się na innych rynkach. Albo raczej to, co się na nich nie wydarzyło: nie drożały obligacje ani frank szwajcarski, nie było widać żadnej ucieczki kapitału w stronę tradycyjnych „bezpiecznych przystani”. Wszystko to wynikało z założeń, które inwestorzy przyjęli w nowej sytuacji. Ich zdaniem najbardziej prawdopodobny scenariusz teraz jest taki, że Saudowie dość szybko uporają się z awariami i w rozsądnym czasie przywrócą normalną produkcję ropy, a jednocześnie całe wydarzenie nie będzie początkiem nowego konfliktu, który mógłby zmienić sytuację geopolityczną. Zdania są w tej sprawie co prawda podzielone, ale świat już od wielu tygodni wojnę po prostu wkalkulował w ryzyko. Do tego rynek traktuje atak na instalacje w Arabii Saudyjskiej jako jednorazowy incydent, który nie powinien się powtarzać. A skoro tak, to nie trzeba się przejmować tym, że zabraknie ropy. Globalny system dystrybucji tego paliwa ma wystarczająco dużo rezerw, aby w sytuacji zakłóceń w dostawach normalnie funkcjonować przez okres nawet kilku miesięcy. Analitycy Goldman Sachs wyliczyli, że do momentu, w którym naprawdę pojawi się problem ze strony podaży, musi minąć około 6–8 tygodni, w czasie których sytuacja z dostawami nie ulegnie poprawie.
To, co będzie się dziać z ceną ropy w najbliższych tygodniach, będzie zależeć od tego, czy te założenia przyjęte przez inwestorów okażą się prawidłowe. Po rynku krążą nieoficjalne pogłoski o tym, że całkowite usunięcie zniszczeń i przywrócenie produkcji w 100 proc. może zająć nawet kilka miesięcy. Ponadto znana w branży firma konsultingowa Energy Aspects oszacowała, że sporą część utraconej produkcji uda się przywrócić w bardzo krótkim czasie, paru dni. Jeśli to okaże się prawdą, to natychmiast skala problemu stanie się zdecydowanie mniejsza i nikt już nie będzie się przejmował tym, kiedy Arabia usunie 100 proc. zniszczeń. Wtedy też rynek natychmiast powróci do swoich starych zmartwień sprzed ataku, czyli obaw o globalne spowolnienie gospodarcze, o spadek popularności samochodów napędzanych benzyną i dieslem, o wzrost popularności odnawialnych źródeł energii. Wszystkie te czynniki długoterminowo wywierają presję na spadek cen ropy, a nie jej wzrost.
Ale nawet jeśli okaże się, że cena wróciła do poziomu sprzed ataków i z punktu widzenia zwykłego konsumenta po krótkim zamieszaniu wszystko wróci do normy, to eksperci z branży podkreślają, że jedna rzecz zmieni się na pewno. Chodzi o zmianę postrzegania Arabii Saudyjskiej przez jej klientów. Atak na instalacje Saudów stanowi dla nich ogromną katastrofę wizerunkową, ponieważ właśnie stracili swój największy atut – pewność i bezpieczeństwo dostaw. Jeśli Arabia nie jest w stanie zagwarantować pełnej kontroli nad poziomem swojego wydobycia i nie może zagwarantować bezpieczeństwa, wtedy z pewnością na jej miejsce w świecie spróbują się wepchnąć inni dostawcy o podobnym potencjale, jeśli chodzi o poziom wydobycia. Czyli Rosja i Stany Zjednoczone. To dlatego chyba jeszcze ciekawsza od reakcji rynku ropy jest giełdowa reakcja czołowych producentów ropy właśnie z USA i Rosji: notowania akcji ExxonMobil w Nowym Jorku i Rosnieftu w Moskwie poszły w górę o ponad 4 proc. Z kolei na rynku walutowym wyraźnie zyskiwał na wartości rubel, a także waluty innych państw – producentów ropy, np. korona norweska. Wszystkie te kraje mogą na kłopotach Rijadu skorzystać, próbując odebrać mu część udziału w światowym rynku ropy.
Wiele wskazuje na to, że my jako konsumenci z konsekwencjami ataku na saudyjskie instalacje sobie poradzimy, ale sama Arabia Saudyjska jako kraj oparty na eksporcie ropy ma ogromny, długoterminowy problem.

Ekspert: Krok w stronę otwartej wojny [ROZMOWA]

- Atak na rafinerie to krok w stronę otwartej wojny na Bliskim Wschodzie - mówi Krzysztof Płomiński, były ambasador RP w Iraku i Arabii Saudyjskiej, doradca Krajowej Izby Gospodarczej
Do przeprowadzenia sobotnich ataków na rafinerie w Arabii Saudyjskiej przyznali się jemeńscy szyici z ruchu Huti. Ale ich deklarację kwestionuje Waszyngton, wskazując, że ostrzał mógł zostać przeprowadzony przez Teheran z terytoriów irańskich lub irackich. Skąd to całe zamieszanie?
Ten najnowszy atak wpisuje się w szerszy kontekst konfliktu pomiędzy Iranem i jego sojusznikami w Libanie, Syrii, Iraku czy Jemenie a koalicją państw zainteresowanych w ograniczeniu roli Teheranu w regionie. Do tej grupy zaliczają się Stany Zjednoczone, Izrael, Arabia Saudyjska oraz związane z nią państwa sunnickie. Sobotni ostrzał rafinerii w miastach Bukajk i Churajs nie jest pierwszym atakiem na żywotne instalacje gospodarcze Arabii Saudyjskiej, za który odpowiedzialność biorą na siebie jemeńscy rebelianci, a mimo to są one przypisywane Iranowi.
Prezydent Donald Trump oświadczył, że USA są gotowe do uderzenia odwetowego na sprawców ataku. Teheran w odpowiedzi zapewnił o swojej gotowości na "pełnoprawną wojnę" i stwierdził, że amerykańskie bazy i lotniskowce znajdują się w zasięgu jego rakiet. Ryzyko zaognienia się tego konfliktu jest poważne?
Powiedziałbym, że po sobotnim ataku jesteśmy o krok bliżej do kolejnej otwartej wojny na Bliskim Wschodzie, choć jej wybuch nie jest zapewne perspektywą najbliższych dni czy nawet tygodni. Z całą pewnością należy się spodziewać, że polityka wypierania Iranu z jego obecnych pozycji wejdzie jednak w nowy etap. Główną przestrzenią konfrontacji z Teheranem może stać się Irak, gdzie w tej chwili następują bardzo istotne zmiany wewnętrzne – związane m.in. z funkcjonowaniem proirańskich milicji szyickich oraz kolejną podejmowaną przez iracki parlament próbą pozbycia się obcych wojsk ze swojego terytorium, co oznacza jawne wyzwanie dla obecności wojskowej USA w tym kraju.
Wskutek ataku stanęły rafinerie, które odpowiadają za około połowę saudyjskiej i 5 proc. światowej produkcji ropy. Według informacji Reutersa przywrócenie dotychczasowego poziomu produkcji może potrwać nawet przez kilka miesięcy. Efekt to największy od lat wzrost cen ropy naftowej, które uspokoiły się jednak po zapowiedziach uwolnienia rezerw strategicznych ropy m.in. przez USA. Czy należy się spodziewać dalszych konsekwencji wydarzeń ostatnich dni dla światowej gospodarki?
Osobiście jestem zdania, że obecny skok cen ropy naftowej będzie krótkotrwały, a Saudyjczycy będą w stanie szybko usunąć skutki ataku. Jeżeli nie wystąpią inne czynniki eskalujące sytuację, może ona wrócić do normy. Atak na saudyjskie rafinerie pokazał jednak, że wojna na pełną skalę może przekształcić się w katastrofę o zasięgu nie tylko regionalnym, ale też globalnym, wpływając na światową gospodarkę.
Inną konsekwencją ostatnich wydarzeń może być utrudnienie realizacji planów władz w Rijadzie związanych z prywatyzacją państwowego koncernu naftowego Aramco, która miała sfinansować ambitne plany rozwojowe następcy tronu i przyszłego króla Arabii Saudyjskiej Muhammada ibn Salmana.
Atak może też wpłynąć pośrednio na wyniki wtorkowych wyborów parlamentarnych w Izraelu, najprawdopodobniej wzmacniając pozycję obecnego premiera Benjamina Netanjahu. Jego zwycięstwo z kolei może się przyczynić do dalszego wzrostu napięć w regionie – choćby w przypadku prób realizacji zapowiedzi dotyczących aneksji części terytoriów palestyńskich leżących na Zachodnim Brzegu Jordanu.