­Największe obawy ma najbogatsza gmina w Polsce – Kleszczów w województwie łódzkim. Jej sąsiad – gmina Bełchatów – chce przejąć tereny z kopalnią i elektrownią, produkującą ok. 20 proc. krajowej energii. Stawką są wpływy podatkowe rzędu 70–80 mln zł rocznie. Podobnego scenariusza boi się gmina Lubin (zakusy na tereny ma miasto Lubin), Krasne i Trzebownisko (których tereny mógłby przejąć Rzeszów) czy Stawiguda (wrócił temat zmiany granic administracyjnych Olsztyna).

Reklama

Przedstawiciele gmin, które są zainteresowane ekspansją terytorialną, przekonują, że chodzi im jedynie o wchłonięcie pasożytniczego obwarzanka, który chętnie korzysta z infrastruktury większego sąsiada, ale nie chce dać nic w zamian i nie inwestuje w swój rozwój.

Wrogie przejęcie czy korekta mapy?

Gminy zagrożone przejęciem gruntów interweniują u parlamentarzystów i w MSWiA. Włodarze zainteresowani aneksją odpowiadają, że obecny podział administracyjny jest sztuczny, a wójtom zależy tylko na własnych posadach

Władze Kleszczowa razem ze Związkiem Gmin Wiejskich RP będą dziś dyskutować o zmianach granic. Omawiane będą np. przypadki gmin, które niepokoją się planami ekspansji terytorialnej Rzeszowa czy Dobrzenia Wielkiego, którego tereny (z elektrownią) w 2017 r. przejęło Opole. Choć zaoferowało sporo w zamian: utrzymanie placówek oświatowych na przyłączanych terenach, ulgi dla firm, doprowadzenie miejskiej komunikacji. Obiecano też pomoc finansową.

Do tej pory dostaliśmy w sumie 30 mln zł w czterech ratach. Z tego 6 mln zł musieliśmy wpłacić na janosikowe. W tym roku od Opola otrzymamy jeszcze 6 mln zł i taką samą sumę w przyszłym – wylicza wójt Dobrzenia Wielkiego Piotr Szlapa. Ale dodaje, że ta kroplówka się skończy w 2021 r. – I wówczas będziemy mieli wydatki budżetowe większe o 3 mln zł od dochodów. Brakuje nam terenów inwestycyjnych, bo te wzięło miasto, razem z elektrownią. I dziś ma dodatkowych 40 mln zł rocznie z tego tytułu – argumentuje wójt. Dodaje, że cały czas dąży do odwrócenia zmian z 2017 r. – Inaczej za dwa–trzy lata możemy być pierwszą gminą, która upadnie wskutek odgórnych decyzji rządu – przekonuje Szlapa.

Reklama

Prezydent Lubina Robert Raczyński (chce częściowo wchłonąć gminę Lubin) przekonuje, że gdyby to od niego zależało, jego miasto przejęłoby od razu wszystkie tereny sąsiada. – Obecny podział administracyjny jest sztuczny. Mamy ok. 140 miast otoczonych przez pasożytniczą gminę obwarzankową. Niestety każdy rząd do tej pory był zbyt leniwy, by zająć się problemem ich likwidacji. Dlatego na chwilę obecną łatwiejszym sposobem jest wchłanianie kolejnych terenów, by większe jednostki mogły się rozwijać. Tym bardziej że mieszkańcy mniejszych gmin korzystają w 100 proc. z naszej infrastruktury. Niestety tamtejsi wójtowie wiedzą o tym i nie prowadzą polityki nastawionej na rozwój, tylko martwią się o swoje posady – przekonuje prezydent Raczyński.

Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że Lubin prawdopodobnie dopnie swego. Gdy po wyborach samorządowych Dolny Śląsk wizytował szef kancelarii premiera Michał Dworczyk, by ustalić warunki koalicji w tamtejszym sejmiku z Bezpartyjnymi Samorządowcami (jednym z liderów ruchu jest właśnie Robert Raczyński), to elementem zawartego porozumienia miało być właśnie zielone światło od rządu dla powiększenia miasta Lubin.

Kłótnie wokół zmian gminnych granic, a także zaangażowania polityków najwyższych szczebli w te procesy powtarzają się w zasadzie co roku. Zmieniają się co najwyżej samorządy, których problem dotyka. W uproszczeniu przepisy ustawy o samorządzie gminnym przewidują, że do końca marca gminy czy miasta, które myślą o powiększeniu swoich terenów, muszą złożyć wnioski do MSWiA za pośrednictwem wojewody. Poprzedzone muszą być konsultacjami z mieszkańcami, które potem i tak są niewiążące. Do końca lipca zmiany na mapie rząd zatwierdza lub nie (w drodze rozporządzenia Rady Ministrów), a te wchodzą w życie od stycznia kolejnego roku.

W zeszłym tygodniu delegacja złożona z wójtów, którzy boją się działań swoich sąsiadów, pojawiła się w MSWiA. Problem wyłożono wiceszefowi resortu Pawłowi Szefernakerowi. Jednym z postulatów jest to, by do zmian granic niezbędna była zgoda zainteresowanych mieszkańców, najlepiej wyrażona w drodze lokalnego referendum.

Ale chodzi też o sprawy finansowe. – Gmina zazwyczaj wywłaszczana jest bez odszkodowania, musi oddać sąsiadowi dobra przez siebie wytworzone, a potem i tak dalej spłacać zobowiązania, które wcześniej zaciągnęła na poczet zrealizowanych inwestycji – wskazuje Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP, a jako przykład wskazuje Dobrzeń Wielki.

Rzeczywiście tak jest – potwierdza dr Stefan Płażek z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Dla wierzyciela gminy dłużnikiem nie jest przejmowana działka, tylko podmiot, a więc gmina, która zaciągnęła zobowiązanie. Działa to tak samo jak w sytuacji, gdy zaciąga pan kredyt na mieszkanie, które potem sprzedaje. Banku to nie obchodzi – mówi ekspert.

Może się jeszcze zdarzyć tak, że gmina – pozbawiona części majątku wskutek zmiany granic – przez kolejne dwa lata wciąż płaci janosikowe na rzecz biedniejszych samorządów. Powód? Wpłaty naliczane są z dwuletnim poślizgiem.