Szczególnie interesująco wyglądają te dane w podziale na wiek. Kobiety w wieku 25–44 lata – czyli w okresie, gdy zakłada się rodzinę i zajmuje się dziećmi – to ponad połowa wszystkich nieszukających pracy przez wzgląd na rodzinę (878 tys.). W ciągu ostatniego kwartału 2016 r. przybyło ich 30 tys. – w tej kategorii wiekowej liczba biernych zawodowo rosła szybciej niż w całej grupie. W ciągu roku o prawie 12 proc.
Michał Myck, dyrektor Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA, wymienia kilka tego powodów, m.in. program „Rodzina 500 plus” czy zwiększenie w 2015 r. świadczeń rodzinnych, ale też umożliwienie odliczania ulgi na dzieci do wysokości składek ZUS i NFZ.
– No i sytuacja na rynku pracy, gdzie mamy spadające bezrobocie i rosnące zatrudnienie oraz płace. To tylko pozornie sprzeczne. W niektórych rodzinach, gdy ojciec zaczyna zarabiać więcej, zapada decyzja, że matka zostanie w domu z dziećmi. Mówiąc krótko, to, co się dzieje obecnie z grupą kobiet biernych zawodowo z powodów rodzinnych, nie musi być wyłącznie efektem polityki rządu – mówi Michał Myck. Choć dodaje, że łączenie zjawiska wzrostu liczby kobiet biernych zawodowo ze zwiększeniem tzw. bezpośrednich transferów do rodzin z budżetu państwa jest uprawnione.
Reklama
Ale to niejedyny powód, bo w domu coraz częściej zostają również kobiety młodsze (15–24 lata) i starsze (45–64 lata i powyżej 65. roku życia). Chociaż pośród tych kategorii w IV kwartale tylko w jednej nastąpił wzrost (wśród najstarszych, o 7 tys. kobiet), to w porównaniu z końcem 2015 r. mamy kilku-, kilkunastoprocentowe wzrosty. Na to nie ma dobrego wytłumaczenia, eksperci uważają, że może to być też efekt uboczny zwiększania się liczby osób starszych, którymi ktoś z rodziny musi się opiekować. Te dwie sprawy wiążą analitycy Narodowego Banku Polskiego, którzy zwracają uwagę, że liczba osób po 80. roku życia w 2015 r. przekroczyła już milion.
Na łączenie wzrostu liczby biernych zawodowo tylko z programem „Rodzina 500 plus” nie zgadza się Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. Zwraca uwagę, że proces rozpoczął się znacznie wcześniej, niż ruszyły wypłaty dodatków na dzieci i nikt do końca go nie zdiagnozował. Niezależnie od przyczyn analitycy są zgodni: ze zwiększania się liczby kobiet biernych zawodowo niczego dobrego nie będzie. Michał Rot, ekonomista PKO BP, wśród potencjalnych zagrożeń wymienia deficyt pracowników na rynku pracy.
Już jest z tym problem, a będzie narastał. Przez jakiś czas był on niwelowany przez napływ imigrantów, ale wygląda na to, że fala imigracji się ustabilizowała i już nie rośnie. Prędzej czy później wzrośnie presja na podwyżki płac. Pytanie, jak zareagują na to pracodawcy, czy dojdzie do podwyżek, a jeśli tak, to jak one wpłyną na jakość i ceny sprzedawanych towarów i usług – mówi Michał Rot.
Kolejny kłopot to dodatkowy koszt dla finansów publicznych. Z jednej strony ubędzie dochodów: gdy ktoś przestaje pracować, to przestaje również płacić podatki i składki. Zwłaszcza w tym drugim przypadku może to być bolesne, bo mimo ogólniej dobrej sytuacji na rynku pracy deficyt w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych nie zmniejsza się zbyt szybko. Ucierpią na tym zresztą sami zainteresowani, bo w przyszłości dostaną mniejsze emerytury. Odłożony w składkach kapitał emerytalny będzie niższy. W przypadku kobiet to zadziała szczególnie drastycznie: nie dość, że kapitału będzie mniej, to jeszcze będzie on dzielony na większą liczbę lat na emeryturze. A to dlatego, że wiek emerytalny pań jest niższy niż mężczyzn (od października tego roku będzie wynosił 60 lat). Do tego przeciętnie kobiety żyją dłużej od mężczyzn.
Michał Myck z CenEA dodaje jeszcze jedno ryzyko: dezaktywizacja kobiet może mieć też negatywny wpływ na dzietność.
– W wielu krajach wzrost zatrudnienia kobiet idzie w parze z rosnącą dzietnością, co wiązane jest między innymi ze stabilizacją finansową rodzin wynikającą z zatrudnienia dwojga rodziców. Jeśli chcemy myśleć o trwałym zwiększaniu dzietności, to nie możemy się ograniczać tylko do materialnego wspierania najuboższych. Powinniśmy tworzyć takie warunki i bodźce, które zachęcałyby kobiety do podejmowania pracy – mówi.
Takim mechanizmem mogłoby być powiązanie wypłat lub wysokości świadczeń z aktywnością zawodową obojga rodziców, co rekompensowałoby koszty opieki nad dziećmi. Inna metoda to poszerzanie dostępu do żłobków i przedszkoli oraz zapewnienie opieki najmłodszym uczniom szkół podstawowych. Na jakieś finansowe bodźce raczej nie liczy. Jego zdaniem rząd nie ma dużego pola manewru do kreowania nowych wydatków. Z drugiej strony nie ma też co liczyć na jakieś gruntowne zmiany w programie wypłat dodatków na dzieci. Skupia się na uszczelnianiu programu.
Zdaniem Michała Mycka potrzebna by była debata o tym, w jaki sposób wprowadzić głębsze zmiany w całym systemie finansowego wsparcia rodzin. Chodzi o to, aby zamiast zniechęcać, zachęcało ono do większej aktywności finansowej kobiet.