Nowa danina powinna być neutralna budżetowo. Koszty obniżki dla mniej zarabiających mają zostać skompensowane przez wpływy od osób o wyższych dochodach - zapowiada Prawo i Sprawiedliwość. Tę drugą grupę w dużej mierze stanowić będą podatnicy rozliczający się liniowo. Z rozwiązania tego korzysta obecnie ponad 400 tys. prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Ich zsumowany dochód w skali roku to prawie 100 mld zł. I jak wynika z kalkulacji DGP, po zmianach mogą oni zapłacić o ponad 16 mld zł więcej podatku niż do tej pory.

Reklama
Wyliczenia oparliśmy na danych MF za 2014 r. (za rok 2015 są jeszcze niepełne). Przyjęliśmy, że stawka jednolitej daniny wyniesie ok. 43 proc., czyli tyle, ile dziś ma maksymalny klin podatkowy (to pokrywa się z deklaracjami polityków PiS). Pod uwagę wzięliśmy ok. 250 tys. podatników, których roczne dochody przekroczyły 85 tys. zł - bo to oni zapłacą najwyższą stawkę nowej daniny (od nadwyżki).
W 2014 r. 19 proc. dochodu brutto tej grupy dało 16,6 mld zł. Jeśli stawka wzrosłaby do 43 proc., suma ta zwiększyłaby się do 37,7 mld zł. Z prostego równania wynikałoby zatem, że zapłacą o blisko 21 mld zł więcej niż dziś. Trzeba jednak odjąć od tego ponad 4 mld zł ze składek na ubezpieczenia społeczne, jakie obecnie płacą liniowcy (po wprowadzeniu jednolitego podatku już ich nie będzie).

Reasumując, osoby rozliczające się liniowo przekażą fiskusowi dodatkowe 16,7 mld zł. To maksymalna korzyść, bo ewentualny podatek mogą jeszcze zmniejszyć straty odpisywane przez podatników. Zasada progresywności ma przeciwdziałać niesprawiedliwości podatkowej. Obecne rozwiązania nie niwelują nierówności, a wręcz mogą je umacniać – uważa prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

Jeśli propozycja zwiększenia obciążeń dla liniowców wejdzie w życie, będzie miała sporo przeciwników. Jeżeli w jednolitej daninie nie będzie preferencji podatkowych dla tej grupy, to jej obciążenia się podwoją. To operacja szokowa o bardzo trudnych do przewidzenia skutkach. Żaden odpowiedzialny rząd by jej nie przeprowadził - komentuje Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Eksperci wskazują, że pomysł PiS może sprawić, iż część podatników ucieknie przed nową daniną za granicę. Przeniosą działalność np. do Czech.
Rząd wychodzi z założenia, że dziś z liniowego 19-proc. PIT korzystają nie tylko przedsiębiorcy, ale też dobrze zarabiający samozatrudnieni. W tym tacy, którzy mają na tyle wysokie dochody, że pracując na etatach, wpadaliby w drugi przedział podatkowy i rozliczali się według 32-proc. stawki. Liniowcy korzystają nie tylko na niższej stawce (19 proc.), ale również na mniejszych składkach do ZUS (płacą je ryczałtem, ich wielkość to składka od 60 proc. średniej płacy). Efekt: klin podatkowy, czyli obciążenia dochodu, w tej grupie wynosi ok. 33 proc. wobec blisko 40 proc. u najmniej zarabiających zatrudnionych na etatach.
Likwidacja liniowego PIT i objęcie liniowców podatkiem jednolitym załatwiłoby sprawę. Obciążenie rosłoby progresywnie wraz z dochodem, tak jak dziś w przypadku etatowców. Różnica polegałaby tylko na wyliczeniu części ubezpieczeniowej - nadal byłby to ryczałt, tyle że liczony od płacy minimalnej. Najlepiej zarabiającym nie opłacałoby się przechodzić na działalność gospodarczą, bo i tak przy największych dochodach płaciliby najwyższą stawkę. Wstępne przymiarki wskazują na podatek rzędu 40 proc. W ten sposób opodatkowanie byłoby bardziej sprawiedliwe, a ci, którzy dziś korzystają z niskich obciążeń, zapłaciliby za obniżkę podatków dla najmniej zarabiających. Jeśli wszyscy zastosowaliby się do nowych przepisów, rząd mógłby zyskać niemal 17 mld zł na sfinansowanie obniżek.
To rozwiązanie, które ma swoje zalety i wady. Podstawową wadą systemu opodatkowania dochodów osób fizycznych w Polsce jest to, że jest liniowy podatek dla tych, którzy prowadzą działalność gospodarczą, ale dla większości podatników jest podatek degresywny - osoby mające wyższe dochody płacą proporcjonalnie niższe stawki niż te o niższych dochodach. Wprowadzenie progresywności przeciwdziała tej wadzie - mówi prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
Sama idea podatku jednolitego zasługuje na poparcie. Uprościłoby to system, przecież dziś nawet podstawy wyliczenia składki i podatku dochodowego są różne, co prowadzi do nieporozumień. Niemniej dużo zależy od szczegółów, od tego, jak nowy podatek wpłynie na ograniczenie szarej strefy, motywację do pracy, dochody do budżetu czy wzrost gospodarczy - dodaje Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan.
Oboje zwracają uwagę, że najważniejsze będą detale projektu. Zbyt wysokie opodatkowanie przedsiębiorców czy klasy średniej może mieć skutki odwrotne do zamierzonych. Z liniowego PIT korzystają przecież nie tylko samozatrudnieni, ale i prawdziwi przedsiębiorcy - inwestujący i tworzący miejsca pracy.
Plan likwidacji tej formy opodatkowania krytykuje Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu. To złamanie kontraktu z ludźmi, jaki zawarła niegdyś władza, który zakładał takie opodatkowanie, a w zamian ludzie brali na siebie różne ryzyka łącznie z tym, że za płacone składki otrzymają niskie świadczenia - mówi Jankowiak. Według niego podatnicy będą szukali sposobów na uniknięcie nowej daniny. Jeśli wzrasta ona o kilka procent, to ludzie się do tego przyzwyczajają, ale jeśli podwyżka jest stuprocentowa, to nie. Można założyć, że część podatników będzie uciekać przed fiskusem - ocenia ekonomista.
Podobnie uważa Andrzej Marczak, partner w firmie doradczej KPMG, szef jej zespołu do spraw PIT. Według niego przedsiębiorcy będą szukali innych form opodatkowania, np. zakładając spółki i wchodząc w CIT. Właśnie wprowadzono 15-proc. stawkę tego podatku dla najmniejszych podmiotów. Część podatników z rejonów przygranicznych może przenieść swoją działalność do krajów ościennych, np. do Czech, i tam będzie rozliczać podatki. Inna opcja to przejście części podatników do szarej strefy. Efekt może być taki, że wpływy z tego rozwiązania okażą się na tyle małe, że skórka nie będzie warta wyprawki. Być może wystarczy wyegzekwować istniejące prawo. Żeby się nie okazało, że wylejemy dziecko z kąpielą - ocenia Marczak.
Zgadza się z nim Jeremi Mordasewicz z Lewiatana. Przypomina, że w przypadku jednoosobowej działalności gospodarczej zawsze był dylemat, czy opodatkowywać ją jak dochody z wynagrodzeń, na zasadach ogólnych, czy jak dochody spółek. Stawka liniowa miała być kompromisem. Mordasewicz przyznaje, że niektórzy samozatrudnieni, wykorzystując liniowy PIT, mają lepszą sytuację niż pracownicy na etatach uzyskujący te same dochody.
To argument za ujednoliceniem opodatkowania pracowników i jednoosobowej działalności gospodarczej. Jeśli jednak intencją autorów pomysłu podatku jednolitego jest "wyłapanie" takich właśnie samozatrudnionych, to chyba nie tędy droga. Może lepiej zastanowić się nad definicją przedsiębiorcy i jasno sprecyzować, kto ma prawo do podatku liniowego . Bo za chwilę się okaże, że próbując uniemożliwić korzystanie z 19-proc. PIT niektórym zatrudnionym – ich grono jest raczej niewielkie -w uderzymy w dużą rzeszę prawdziwych przedsiębiorców – przestrzega Mordasewicz.