Rządowy projekt zmian w ustawie o ubezpieczeniach społecznych wprowadza obowiązek odprowadzania składek do ZUS od wszelkich umów zleceń do wysokości minimalnego wynagrodzenia. Obowiązywać ma od 1 stycznia 2016 roku. Dodatkowo oskładkowane mają być także dochody członków rad nadzorczych - w tym przypadku już od stycznia 2015 roku.

Reklama

"Forma aparthaidu podatkowego"

Za rządową nowelizacją ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych i niektórych innych ustaw głosowało 419 posłów, osiem było przeciwnych, a dwóch wstrzymało się od głosu. Większe emocje niż samo głosowanie, wzbudziła jednak dyskusja bezpośrednio przed nim. I tak np. Adam Abramowicz z PiS pytał przedstawicieli rządu, dlaczego dzielą tą ustawą Polaków na lepszych i gorszych.

- Czym różni się członek rady nadzorczej, rolnik i mały przedsiębiorca. Dlaczego członek rady nadzorczej ma płacić miesięczne składki na ZUS wyliczane od dochodu, rolnik, który posiada gospodarstwo rolne do 50 ha niezależnie od dochodu - około 100 zł, a mały przedsiębiorca, także niezależnie od dochodu - ponad 1000 zł? - pytał.

Przekonywał przy tym, że jego zdaniem to forma "apartheidu podatkowego": - System płacenia składek na ubezpieczenie społeczne w Polsce jest niesprawiedliwy i szkodzi gospodarce .

Jak przekonywał, nałożenie na przedsiębiorców ponad 1 tys. zł miesięcznie daniny, niezależnie od tego czy osiągają oni jakiekolwiek dochody, uniemożliwia tysiącom Polaków legalną pracę, wypychając zdesperowanych ludzi w szarą strefę lub za granicę.

Kowalski po nowemu na umowie-zleceniu

Reklama

Nowela zakłada, że składki ZUS od umów zleceń będą odprowadzane od wysokości minimalnego wynagrodzenia, czyli 1 680 zł brutto w 2014 roku. W dokumentach można przeczytać: albo od jednej umowy, albo od kilku umów, których łączna wartość jest równa minimalnemu wynagrodzeniu lub od niego wyższa.

To zmiana zasadnicza, bo wcześniej w przypadku kilku umów mogła być to dowolna umowa - jedna. W praktyce zawsze była nią ta z najniższą kwotą. Ba, nierzadko celowo podpisywano umowy zlecenia na 50 zł, byle tylko odprowadzać jak najniższe składki. Pozostałe umowy zlecenia, nie były już ozusowane. W kieszeni zostawały więc konkretne pieniądze. Teraz już tak nie będzie. Skorzysta nie pracownik, a… rząd.

Rząd kontra eksperci

Zdaniem ministra pracy Władysława Kosiniak-Kamysza, łączne wpływy do ZUS z tego tytułu mają sięgnąć około 650 mln zł. Samo tylko oskładkowanie umów członków rad nadzorczych - wprowadzone po raz pierwszy - w najbliższym roku ma przynieść około 350 mln zł.

O ile jednak rząd zaciera ręce, to rynkowi eksperci kręcą nosem. Wskazują na ryzyko zwolnień pracowników i drastyczny wzrost bezrobocia, opisywany nawet jako syndrom hiszpański. - Oskładkowanie umów zleceń wbrew zapewnieniom rządu nie poprawi sytuacji na rynku. Dla pracowników będzie się to wiązało z obniżką wynagrodzeń netto, ryzykiem bezrobocia czy nawet pracy na czarno - mówi dla dziennik.pl Wioletta Żukowska, ekspert Pracodawców RP. Z szacunków GUS wynika, że w 2013 roku na czarno pracowało już ponad milion Polaków, a ich praca warta była około 50 mld zł.

- Poza tym pracownicy nadal będą poza ochroną prawa pracy - dodaje. Jej zdaniem należałoby tymczasem oczekiwać, że wraz z równaniem obciążeń, bo koszty ostatecznie i tak poniesie pracownik, mógłby on przynajmniej liczyć na taką samą ochronę, jak ten zatrudniony na umowach o pracę. Stoi za nim kodeks pracy, który daje np. możliwość odwołania się do sądu pracy czy prawo do trzymiesięcznego wypowiedzenia.

Z kolei z punktu widzenia pracodawców trudno oczekiwać, że przy wzroście ogólnych kosztów pracy zdecydują się oni wydawać jeszcze więcej na wynagrodzenia - już dziś, według danych Pracodawców RP, koszt zatrudnienia pracownika to już blisko 170 proc. jego wynagrodzenia netto.

Nic więc dziwnego, że samo oskładkowanie umów zlecenia może w praktyce doprowadzić do przechodzenia na samozatrudnienie; składki płacone są wtedy już tylko przez pracownika. - Ci ostatni zresztą nie bardzo będą mieli wybór. Być może jedyną dostępną dla nich opcją stanie się właśnie założenie własnej firmy, byle tylko liczyć na przypływ gotówki - są zdania rynkowi eksperci.

Szansę na poprawę sytuacji pracowników może w tej sytuacji dać przyjęta nowelizacja ustawy Prawo zamówień publicznych - zakłada wymóg zatrudniania pracowników na podstawie umowy o pracę przez wykonawcę zamówienia publicznego (jeśli wymaga tego charakter pracy). Ten może wtedy korzystać z osłon socjalnych - tych nie ma i nie będzie nadal miała osoba nawet w przypadku oskładkowanej umowy zlecenia.

Quasipodatek? Łatanie dziury? Błędne koło?

Ale pojawiają się także głosy, że dodatkowe obciążenia pozwolą odłożyć dodatkowe środki na emeryturę. Tyle teoria. W praktyce nadal nie wiadomo, jaka będzie wysokość emerytur w przyszłości, po drugie nie ma gwarancji, że środki w ogóle będą wypłacane.

Ozusowanie śmieciówek nazywa są więc teraz wprost quasipodatkem, skoro celem jest przede wszystkim ograniczenie deficytu FUS i finansów publicznych.

Eksperci oczekują tymczasem kompleksowego rozwiązania problemów zatrudnienia na podstawie umowy zlecenia. - Jednym z nich mogłoby być na przykład wprowadzenie dla tych osób szczególnych, bo preferencyjnych, zasad rozliczania. Tak, jak w tej chwili działa to w przypadku osób na samozatrudnieniu - wskazuje dla przykładu prof. Witold Modzelwski. - A już na pewno nie powinno być tak jak teraz, czyli na zasadzie, jak sobie liberał świat wyobraża. Świat musi być prosty, bo inaczej, on go odrzuca - kwituje.

Według danych GUS, na umowach cywilnoprawnych pracuje 1,35 mln osób, w tym około 800-900 tys. na umowach zlecenie. Z roku na rok ich liczba rośnie, podobnie jak rośnie liczba nieprawidłowości przy zawieraniu umów zleceń. Ze statystyk Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że w zeszłym roku wykryto je w 18 proc. skontrolowanych firm, podczas gdy w 2007 roku było ich jedynie 4 proc.