Polska jest o krok od spełnienia kryterium fiskalnego. To pozwoliłoby Komisji Europejskiej rekomendować zdjęcie z naszego kraju procedury nadmiernego deficytu.
Gdyby nie pogorszenie koniunktury, moglibyśmy osiągnąć ten cel już w tym roku. Ale niemal na pewno będzie to możliwe w przyszłym. Minister finansów zapowiedział, że deficyt sektora finansów publicznych na koniec przyszłego roku ma wynieść 2,7 proc. wobec maksymalnie 3 proc. wymaganych przez traktat z Maastricht. Jednocześnie wstępne szacunki resortu dotyczące tego, ile będą kosztowały obietnice z exposé, wskazują, że będzie to około 3,5 mld zł. To 0,2 PKB, co oznacza, że gdyby wprowadzić je od razu i nie próbować równoważyć wyższymi dochodami budżetu, to i tak deficyt sektora finansów publicznych wzrósłby maksymalnie do 2,9 proc. PKB, czyli mieścilibyśmy się w wymaganym limicie.
Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy, zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt: znaczna część rozwiązań zapowiedzianych przez premier Kopacz miałaby wejść w życie w 2016 r. i później.
– Mówiąc inaczej, nakreślono nam długoterminowy scenariusz, a jak on będzie w praktyce realizowany, pozostaje kwestią niepewną. Doświadczenie uczy, że droga od składania obietnic w exposé do ich realizacji bywa długa i wyboista – mówi Marta Petka-Zagajewska, ekonomista Raiffeisen Polbanku.
Reklama
Po prostu części obietnic rząd może nie wprowadzić w życie. Do tego dochodzi napięty terminarz polityczny. Przyszłoroczne wybory parlamentarne odbędą się w końcówce września lub na początku października. Oznacza to, że ten rząd przygotuje budżet i projekty ustaw okołobudżetowych, ale wdrażał będzie je już kolejny, a to uprawdopodobnia korekty.
– Myślę, że ten idealny plan zderzy się z prozą życia i wyjdzie z tego kompromis uwzględniający potrzebę wprowadzenia zmian oraz ograniczenia wynikające z naszych zobowiązań wobec UE – mówi ekonomistka.
Z tego punktu widzenia nie ma ryzyka, że deklaracje złożone w exposé oznaczają problemy z wyjściem z procedury nadmiernego deficytu i utrzymaniem go poniżej 3 proc. PKB w kolejnych latach.
Na razie o prognozowanej dacie wejścia nie usłyszymy szybko. Ewa Kopacz nie różni się tu zasadniczo od swojego poprzednika. Warunkiem wejścia do strefy ma być z jednej strony spełnienie przez Polskę kryteriów (obecnie spełniamy trzy: stóp procentowych, inflacji i długu, musimy spełnić jeszcze kryteria deficytu i kursu walutowego w dwuletnim korytarzu walutowym ERM 2) i gotowość do tego naszej gospodarki, z drugiej naprawa sytuacji w strefie euro. Na razie polska gospodarka, mimo wahnięć, rozwija się dobrze i nie powinniśmy mieć kłopotów ze spełnieniem ekonomicznych warunków wejścia do strefy.
Ale jeśli chodzi o gotowość Polski, największą przeszkodą wydaje się polityka. Petka-Zagajewska dodaje, że rozczarowujące w wystąpieniu premier Kopacz było to, że mówiąc o potrzebie przygotowania się do wejścia do strefy euro, zupełnie przemilczała problem barier politycznych – choćby koniecznej zmiany konstytucji. A warunek polityczny jest istotny.
– Nie ma rozmowy o tym, by zbudować większość do zmiany konstytucji, która umożliwiałaby wejście do strefy w odpowiednim momencie – mówi. Bo żeby móc myśleć o strefie euro, musimy zmienić artykuły konstytucji dotyczące NBP i Rady Polityki Pieniężnej. – Teraz nie ma o tym mowy. Do wyborów i tak nie zdążymy, a dodatkowo rozpoczęcie rozmowy o zmianie konstytucji sprowokuje wszystkich do dorzucenia swoich postulatów dotyczących zapisów o rodzinie, ochronie życia czy neutralności światopoglądowej – zdradza osoba związana z rządem.
By móc zmienić konstytucję, trzeba mieć 307 głosów w Sejmie. Dziś to niewykonalne, bo nie zgadza się PiS. Argumentem jest m.in. to, że trzy czwarte Polaków boi się wejścia do strefy. Choć pojawiają się propozycje, by dogadać się z PiS w tej sprawie za cenę ustalenia, że choć konstytucja zostanie zmieniona, to ostateczna decyzja będzie podjęta w referendum. Ale na razie nic nie wskazuje, by sytuacja zmieniła się w tej lub w przyszłej kadencji. I to największa przeszkoda z polskiej strony.
Do tego dochodzi drugi warunek postawiony przez rząd: wyjaśnienie sytuacji w strefie euro. Kryzys strefy, który zagroził jej rozpadem, doprowadził do wprowadzenia różnych nowych rozwiązań, które miały doprowadzić do jej uzdrowienia. W ratowanie strefy włączył się Europejski Bank Centralny. Mimo opanowania najbardziej ostrych objawów kryzysu i nawet czasami niezłej sytuacji bieżącej dług nadal szybko rośnie w krajach takich jak np. Portugalia.
Do tego gospodarka strefy cały czas nie może odzyskać formy. Choć na ten i przyszły rok zapowiadany jest niewielki wzrost gospodarczy, to prognozy jego wysokości cały czas są obniżane. Zdaniem Petki-Zagajewskiej Euroland znów stałby się atrakcyjny, kiedy gospodarki wszystkich krajów członkowskich ponownie zaczęłyby się stabilnie rozwijać. Choć technicznie realna byłaby data wejścia Polski do euro 1 stycznia 2019 r., o ile udałoby się zmienić wcześniej konstytucję, to inne warunki wskazują, że możemy raczej myśleć o wprowadzeniu wspólnej waluty najwcześniej w latach 2022 lub 2023.