Niespłacony kredyt, zaległości w urzędzie skarbowym i nieuregulowane faktury – brzmi znajomo? Egzekucja długów to nie musi być największa katastrofa w twoim życiu, nawet jeśli spodziewana jest licytacja rodzinnego domu, budowanego przez dziesiątki lat przedsiębiorstwa czy też zajmowana jest pensja stanowiąca jedyne źródło utrzymania małżonków i ich dzieci. Każdą z nich można opóźnić, zablokować, a nawet trwale uniemożliwić. Do tego w pełni legalnie – przekonuje Kazimierz Turaliński, dziennikarz śledczy, specjalista ds. windykacji i bezpieczeństwa gospodarczego w opisie opracowanego przez siebie szkolenia „Encyklopedia antywindykacji – jak nie płacić swoich długów?”. Turaliński chwali się, że jego e-learningowe szkolenie prezentuje najskuteczniejsze sposoby unikania spłaty wierzytelności – te legalne oraz niedozwolone. W dziewięciu lekcjach można się z niego dowiedzieć, jak blokować licytację mieszkania czy wykorzystać anonimowe rachunki bankowe. Turaliński przekonuje, że ta wiedza przyda się nie tylko dłużnikom, lecz także windykatorom czy komornikom – wszak lepiej poznać taktykę wroga.
Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat wzrosła, i to w poważnym stopniu, świadomość prawna dłużników. Większość z nich potrafi trafnie ocenić sytuację, w jakiej się znalazła, dłużnicy coraz częściej znają również swoje obowiązki i uprawnienia, możliwości wyjścia z tej niewygodnej pozycji dłużnika. Ta świadomość rozwinęła się w dwóch różnych, przeciwstawnych kierunkach – przyznaje Monika Janus, rzeczniczka Izby Komorniczej we Wrocławiu.
Pierwszą grupę tworzą osoby, które dążą do spłaty zaciągniętych wcześniej kredytów czy innych zobowiązań, i wiedzą, że muszą się z nich uwolnić, że tzw. tytuł wykonawczy (np. wyrok sądowy), na podstawie którego wszczęta została egzekucja, przedawnia się po 10 latach, a każde skierowanie sprawy do komornika „przedłuża” jego ważność o następne 10 lat, przy czym z reguły stale rosną odsetki od zasądzonych kwot. – To głównie ludzie starsi oraz osoby w średnim wieku, które założyły rodziny, mają ustabilizowaną sytuację, stałą pracę i stare, ciągnące się długi. I właśnie ze względu na odpowiedzialność za siebie i za innych, np. dzieci, które mogą w przyszłości odziedziczyć dług, szukają możliwości uwolnienia się i wyjścia z niewygodnej sytuacji – mówi Janus.
Na drugim biegunie stoją kombinatorzy, oszuści i ludzie faktycznie bez grosza, którzy spłacać zaległości zwyczajnie nie mają z czego. Większość sięga po sprawdzone triki, licząc, że od egzekucji się wymigają. W tej grupie nie brak młodych konsumentów zakupoholików, którzy potrafią w ciągu kilku dni wykorzystać limity karty kredytowej i jeszcze wziąć chwilówkę na wakacje w Egipcie. Trafiają się też biznesmeni, zwłaszcza ci nieodpowiedzialni, którzy decyzje podejmują ad hoc, nie panują nad kosztami, a dziury w budżecie łatają kredytami.
Reklama

Niefrasobliwy biznesmen

Do tej ostatniej grupy zaliczał się pan Janusz. Ten rzutki 50-latek z niewielkiego miasteczka na zachodzie Polski to przykład typowego polskiego przedsiębiorcy, który odniósł sukces tuż po transformacji i szybko przyzwyczaił się do życia na wysokim poziomie. A potem, nawet gdy niespecjalnie mu się wiodło, nie spuszczał z tonu. Ostatnia firma pana Janusza zajmowała się zakładaniem i konserwacją terenów zielonych miasta. Gdy w kasie brakowało pieniędzy, pan Janusz brał kredyt. Ale zamiast inwestować całość pożyczanej kwoty, część pieniędzy przeznaczał na luksusowe gadżety – raz kupił nowy zestaw kina domowego, innym razem futro dla małżonki. Żona – wykształcona pani dyrektor – o kredytach nie wiedziała, mieli bowiem rozdzielność majątkową. Panu Januszowi oszczędzanie nie wychodziło najlepiej. Jak zarobił większą gotówkę, natychmiast ją wydawał. Dla przykładu za 20 tys. zł zarobione w grudniu 2010 r. sprawił sobie prezent na gwiazdkę – wpłacił te pieniądze towarzystwu leasingowemu na nowego SUV-a. Na początku wszystkie kredyty spłacał regularnie, a stresy leczył alkoholem. W końcu ciężar długów zaczął go przygniatać. Do lutego 2012 r. wysokość niespłacanych kredytów wynosiła 300 tys. zł. Do tego doszło 150 tys. zł za SUV-a, bo auto trzeba było sprzedać, a uzyskane pieniądze nie wystarczyły na opłacenie kosztów firmy leasingowej. Pan Janusz musiał zamknąć przedsiębiorstwo, a sam trafił na listę dłużników. I tu zaczyna się historia jego krętactw.
Zanim wierzyciele zaczęli się do niego dobijać, mężczyzna pozbył się majątku. Całość przepisał na żonę, kupił też córce kawalerkę. Pozostawił sobie tylko lokal zajmowany przez firmę wart 200 tys. zł. I właśnie ten lokal został wystawiony na licytację przez komornika. Pan Janusz nie zamierzał jednak poddawać się tak łatwo. Zdobył pieniądze na wpłacenie tzw. rękojmi na zakup lokalu, ale ponieważ nie mógł go odkupić sam, postanowił założyć kolejną firmę – spółkę z o.o. w branży budowlanej, której prezesem uczynił swojego zięcia, nauczyciela w miejscowym liceum. Spółka wygrała licytację i nabyła nieruchomość. W świetle prawa prezesem firmy był zięć, wiceprezesem córka pana Janusza, z wykształcenia ekonomistka, która pracowała jako kierownik departamentu kredytów w banku w innym mieście. Ale młodzi rzadko bywali w firmie, zięć nie znał się na interesach, więc teść zaczął nieformalnie prowadzić firmę. Córka i jej mąż podpisywali wszelkie dokumenty, jakie podrzucił im pan Janusz, ufali mu. Do końca 2012 r. spółka nie zarobiła ani złotówki, a jej zobowiązania przekroczyły 200 tys. zł z tytułu niezapłaconych faktur za materiały budowlane w hurtowniach, kar umownych za nieterminowe wywiązywanie się z umów oraz niespłacone podatki i ZUS. Gdy finanse ujrzały światło dzienne, w rodzinie pana Janusza rozpętała się awantura. Córka i zięć wystąpili z zarządu spółki, żona złożyła pozew o rozwód, a pan Janusz wyprowadził się do matki. Obiecał, że spłaci zobowiązania, twierdził, że potrzebuje tylko czasu. Niestety, w marcu wykryto u niego raka płuc, mężczyzna zmarł w ciągu miesiąca od pierwszej chemioterapii. Rodzina zrzekła się majątku, odrzucając spadek. Ale przeciwko firmie zaczęły toczyć się egzekucje komornicze. Spółka nie miała środków na pokrycie długów. Efekt tego był tragiczny dla córki zmarłego dłużnika i jej męża. Obecnie toczy się przeciwko nim kilka postępowań egzekucyjnych na kwotę ponad 250 tys. zł. Komornik zajął cały ich majątek. Córka została zwolniona z banku, gdy wyszło na jaw, że ma olbrzymie długi. Została już wyznaczona licytacja ich mieszkania. Młodzi, niespełna trzydziestoletni ludzie obliczyli, że swoje zobowiązania będą spłacać przez blisko 20 lat.

Strusie i kombinatorzy

Zadłużenie Polaków sięgnęło w tym roku 40,5 mld zł – wynika z najnowszego raportu przygotowanego przez BIG InfoMonitor. To nie tylko niespłacane kredyty, ale też zobowiązania wynikające z zaległych rachunków za energię elektryczną, gaz, usługi telekomunikacyjne, czynsz za mieszkanie czy z tytułu alimentów. Statystyczny dłużnik jest mężczyzną ok. „40”, najpewniej mieszka na Śląsku albo Mazowszu – to województwa z najwyższym poziomem zadłużenia w kraju. Tyle z grubsza mówią statystyki. Ale w rzeczywistości dłużnik znad Wisły ma wiele twarzy. Równie dobrze może być na rencie i ledwie wiązać koniec z końcem, jak jeździć najnowszym modelem mercedesa klasy S – „pożyczonym” oczywiście. Dłużników różni nie tylko wiek, miejsce zamieszkania czy sytuacja materialna, ale i problemy, przez które popadli w długi. Nie brakuje ofiar kryzysu i biedy, jak i tych, którzy wpakowali się w kłopoty na własne życzenie – skuszeni przez chwilówki.
Obecnie obserwujemy wzrost liczby dłużników wśród starszych osób – emerytów, jednocześnie maleje liczba najmłodszych zadłużonych – mówi Andrzej Kulik z Krajowego Rejestru Długów. Wytłumaczenie tego trendu jest proste – dziadkowie zadłużają się, by obdarować dziecko czy wnuka gadżetem lub wspomóc ich finansowo. Gdy nie dają rady spłacać rat, często zostają na lodzie, bo młodzi nie poczuwają się do pomocy.
Dłużnicy z większym stażem to zazwyczaj bardzo ubodzy ludzie – przynajmniej na papierze. Nie posiadają nieruchomości, majątku ani kont bankowych. – Za to mają bogate żony, córki i kochanki – śmieje się jeden z naszych rozmówców z firmy windykacyjnej.
I podaje przykłady – dom przed licytacją uchronić można nie tylko poprzez darowiznę na rzecz dzieci, ale na podstawie fikcyjnej umowy kupna-sprzedaży. A jeśli i to się nie uda, majątek można obciążyć innymi zobowiązaniami. Wtedy pierwszeństwo w zaspokajaniu roszczeń będzie miał np. bank, który udzieli kredytów pod zastaw.
Najbardziej popularna metoda dłużników w żargonie komorniczym nazywana jest metodą na strusia – dodaje nasz rozmówca. Sprowadza się ona do tego, że dłużnik chowa głowę w piasek – nie odbiera z poczty pism z sądu czy od komornika, zmienia numery telefonów, a nawet adres zamieszkania i myśli, że dzięki temu coś wstrzymuje. Tymczasem fakt odmowy przyjęcia przez adresata przesyłki wystarcza dla uznania, że przesyłka ta została doręczona prawidłowo. W takim przypadku doręczający zwraca pismo do komornika z adnotacją o odmowie jego przyjęcia. Tak samo jest w przypadku tzw. awizowania pism, dwukrotne awizo i niepodjęcie pisma jest równoznaczne z jego doręczeniem.
Kłamstwa są w tym fachu na porządku dziennym. – Pamiętam, jak 5 lat temu podczas czynności terenowych pewna dłużniczka okłamała mnie, że nią nie jest, na poczekaniu wymyśliła historię, że nazywa się inaczej, nie zna miejsca pobytu dłużniczki, bo ta rzekomo wyjechała za granicę, a ona jest tylko jej znajomą, opiekującą się mieszkaniem – opowiada jeden z komorników. Prawdę zdradziła mu sąsiadka.
Faktem jednak jest, że osoby bardzo zadłużone często zmieniają miejsce zamieszkania, unikają meldowania się w nowym miejscu, a nawet wyjeżdżają za granicę. Zdarza się też, że zgłaszają kradzież dokumentów, tylko po to, by później wmawiać komornikowi, że umowę, która stanowi podstawę do ściągania wierzytelności, podpisał w ich imieniu bezczelny złodziej.
Kiedy komornik wchodzi na pensję, dłużnicy często zwalniają się z pracy. Często dogadują się z pracodawcą, żeby część pensji płacił im pod stołem, nie zdając sobie sprawy, że popełniają w ten sposób przestępstwo. A kiedy już mają „nadprogramową” gotówkę, której nie chcą oddawać w obce ręce, to zmieniają rachunki bankowe jak rękawiczki. Dlatego że komornik może z rachunku zdjąć tylko nadwyżkę – ponad trzykrotność średniej krajowej pensji. Zanim więc kasa na rachunku osiągnie ten pułap, trzeba zmienić bank. I cała zabawa z ustalaniem numerów i liczby kont dłużnika, oraz kwoty, jaka została tam ulokowana, zaczyna się od nowa.

Rozwód na niby

Innym trikiem jest fikcyjny rozwód. Bo alimenty mają absolutne pierwszeństwo w regulowaniu długów.
Doskonale wiedział o tym pan Waldemar, który przez ponad 10 lat nie płacił długów swojemu byłemu pracodawcy, właścicielowi firmy transportującej i sprzedającej w hurcie alkohol. Waldemar nie podejmował legalnej pracy, otwierał kolejne firmy na żonę. Samochody, maszyny, kosztowności, wyposażenie mieszkania i wszystko, co mogłoby być przedmiotem zainteresowania komornika, kupował na córkę, teściową albo sąsiadkę. W tym czasie jego pracodawca cztery razy oddawał sprawę do komornika. Bezskutecznie. Aż w końcu trafił na odpowiedni moment. Pan Waldemar wykupił bowiem z żoną od gminy mieszkanie, w którym mieszkali wspólnie od 20 lat. Preferencyjna stawka, do tego atrakcyjny upust, skusiły ich do zakupu lokalu na prawach małżeńskiej wspólności majątkowej. Pan Waldemar nie przypuszczał, że sąd może w przyszłości nałożyć obowiązek spłaty długów również na jego żonę z ograniczeniem jej odpowiedzialności do majątku wspólnego. Gdy czarny scenariusz się spełnił – były szef naszego bohatera z wyrokiem, któremu sąd nadał klauzulę wykonalności na małżonkę Waldemara, wszczął kolejną egzekucję. Komornik zajął wspomniane mieszkanie. Ale dłużnik tuż przed licytacją rozwiódł się z żoną i przed notariuszem zawarł z nią umowę, w której zobowiązał się płacić alimenty po 2 tys. zł wstecz, począwszy od 1993 r. W sumie uzbierało się 480 tys. zł długu z tytułu alimentów. Pan Waldemar liczył na to, że pieniądze z licytacji mieszkania trafią do jego żony, a były szef nie zobaczy z tego nawet złotówki. Umowa o alimenty została unieważniona, na dodatek pan Waldemar skazany został za oszustwo i wyprowadzenie majątku, za działanie na szkodę wierzyciela. Z wyrokiem nie może znaleźć pracy, pieniądze ze sprzedaży mieszkania otrzymał były pracodawca. Z żoną też się przestało układać, poczuła się wykorzystana, zamieszkała u swojej matki w jej kawalerce, w zamian za opiekę nad nią. Dla pana Waldemara zabrakło u niej miejsca.

Znana twarz w rejestrze

Ściąganiem wierzytelności zajmują się w pierwszej kolejności działy windykacji działające wewnątrz korporacji albo zewnętrzne firmy windykacyjne, jak np. Kruk. Większość sporów udaje im się załatwić polubownie – wystarczy kilka telefonów lub pismo z groźbą wpisania do rejestru dłużników, a zaległe pieniądze pojawiają się na koncie wierzyciela. Ale rośnie też grupa dłużników opornych. Ci trafiają w ręce komorników, a jeśli oni zawiodą, także prywatnych detektywów, bo odzyskiwaniem długów zajmują się zarówno firmy detektywistyczne, jak i wywiadownie gospodarcze. Przed pięcioma laty do kancelarii komorniczych rocznie wpływało łącznie niecałe 2 mln spraw. W zeszłym roku komornicy mieli ich na głowie 2,5 razy więcej – 4,9 mln spraw.
Kiedyś dla przeciętnego Kowalskiego z małego miasteczka dług z finałem u komornika to był wstyd, dziś co drugi sąsiad tego Kowalskiego jest zadłużony, a większość ma sprawy u komornika. Nikogo już nie dziwi wizyta komornika w małej wiosce, to nie wzbudza żadnej sensacji – mówi Monika Janus z Izby Komorniczej we Wrocławiu. Efekt jest taki, że jeszcze 10 lat temu przypadki wykorzystywania kruczków prawnych, luk i trików, by uciec przed egzekucją, były incydentalne, dziś – przyznaje Janus – zdarzają się znacznie częściej.
Od końca grudnia 2013 r. przybyło 18,3 tys. dłużników i jest ich obecnie 2,34 mln. Przy czym rośnie nie tylko liczba zadłużonych Polaków, ale i grupa ścigających ich komorników. Jak podaje Ministerstwo Sprawiedliwości, jeszcze w 2008 r. było zaledwie 661 osób pełniących tę publiczną funkcję. Dziś jest ich niemal 1,3 tys. Jeszcze siedem lat temu komornicy odzyskiwali co trzecią złotówkę od nieuczciwego dłużnika (36,6 proc. kwot zleconych im do egzekucji). W kolejnych latach skuteczność komorniczych egzekucji spadała, by wynieść 22 proc. w zeszłym roku.
Spadek skuteczności wiąże się z kryzysem, ale nie tylko. – Niestety, miganie się od spłaty uchodzi w Polsce za dowód zaradności, sprytu, inteligencji, a nie oszustwa – przyznaje jeden z naszych rozmówców, dodając, że przykład idzie z góry. Przed komornikiem uciekają bowiem nie tylko zwykli obywatele, ale też ludzie ze świecznika, jak chociażby Jacek P., były szef Narodowego Funduszu Zdrowia. Gdy „Super Express” ujawnił jego machlojki, wybuchła afera na cały kraj.
Po rozwodzie mężczyzna miał na karku komornika. Był winien byłej żonie 165 tys. zł za połowę działki na Pomorzu. Gdy komornik wysłał do centrali NFZ pismo o zajęcie wynagrodzenia jej szefa, urzędnicy poinformowali go, że dzień wcześniej prezes na swój wniosek dostał w gotówce 95 proc. zaliczki na poczet wynagrodzenia. To bardzo nietypowa praktyka, by urzędniczą pensję wypłacać w gotówce, i to w środku miesiąca. Wiadomo było, że prezes złamał prawo, chcąc wyprowadzić komornika w pole. Sprawa trafiła do sądu, list ze skargą trafił do premiera Donalda Tuska. Ale dopiero gdy sprawa wyciekła do mediów, Jacek P. w atmosferze skandalu stracił stołek, a rok później usłyszał zarzuty przekroczenia uprawnień.
Ale jak pokazuje przykład innego słynnego dłużnika, medialny szum nie zawsze wystarczy, by wyegzekwować zobowiązania. O tym, że Adam Gessler od lat nie płaci czynszu i samej tylko Warszawie winien jest kilkadziesiąt milionów złotych, wiedzą niemal wszyscy – pracownicy jego restauracji, kontrahenci, producenci telewizyjnych show z jego udziałem, a nawet jego klienci i widzowie, którzy śledzą na małym ekranie kulinarne popisy nobliwego starszego pana. I jak widać, nieuczciwa działalność restauratora nie przeszkadzała mu w karierze. Jeszcze nie dawno Gessler z własnym programem brylował w TVP. Misję przygotowania propozycji polskiego śniadania dla kibiców przyjeżdżających na Euro 2012 powierzyli mu nawet ministrowie sportu i rolnictwa. Tymczasem historia przewinień Gesslera sięga 1992 r., kiedy to restaurator dostał nakaz opuszczenia restauracji Krokodyl przy rynku warszawskiego Starego Miasta za niezapłacony czynsz. Dziś oficjalnie nie posiada żadnego majątku, nie ma konta w banku ani nawet prawa jazdy. Jest bezdomny i bezrobotny, a utrzymuje go syn – co nie jest bez znaczenia – także Adam. Od ponad dwóch lat Gesslera ściga Mateusz Dallali, specjalista w dziale kontroli wewnętrznej Warszawskiego Zakładu Gospodarowania. Jego żmudna, niemal detektywistyczna praca ujawniła całą siatkę spółek i spółeczek powiązanych z Gesslerem oraz skalę oszukańczej działalności restauratora.

Bądź pan człowiekiem

Biznesmeni pokroju Gesslera mają do dyspozycji prawników i mogą sięgnąć po najbardziej subtelne sposoby unikania odpowiedzialności. Zakładają konta na słupy, czyli podstawione osoby, zachowując wszelkie pełnomocnictwa, spółki z o.o., które kontrolują, transferują pieniądze do rajów podatkowych, a nieruchomości i majątek chronią chociażby poprzez ich długoletnie wynajęcie albo wypożyczenie. Z jednej z zadłużonych restauracji, do której po wielu latach w końcu wkroczył komornik, nie udało się wystawić na licytację żadnego przedmiotu – całe wyposażenie było wypożyczone.
Przytłaczająca większość polskich dłużników na pomoc fachowców w wynajdywaniu kruczków prawnych nie może jednak liczyć. Ich zobowiązania są dużo niższe. Ze statystyk wynika, że Polak winien jest średnio – w zależności od tego, który z rejestrów weźmiemy pod uwagę – od 7,5 tys. zł (Krajowy Rejestr Długów) do ponad 17 tys. zł (BIG Infomonitor). Ci ludzie często bronią się trochę po omacku – licząc, że nie zostaną przyłapani na oszustwie, chowają przed komornikiem sprzęt w wersalce, „uśmiercają” dłużnika, zwracając korespondencję wysłaną przez windykatorów z informacją, że szukany delikwent nie żyje. Niektórzy wysyłają nawet fałszywe akty zgonu. Wszystkie te triki łatwo zweryfikować. Dlatego część osób wychodząc z założenia, że najlepszą obroną jest atak, masowo śle na komorników skargi – do UOKiK, rzeczników konsumentów, a nawet do prokuratury.
Gdy wszystkie inne metody zawodzą, dłużnicy próbują apelować do ludzkiej wrażliwości swoich wierzycieli. Do najczęściej wymienianych wymówek dłużników należą: choroba, inne długi, brak pracy, skomplikowana sytuacja rodzinna. Coraz częściej zdarza się, że zdesperowany dłużnik ostrzega nawet o zamiarze popełnienia samobójstwa.
Na wyrozumiałość uczelni liczył Dawid, były student oddziału Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Gdańsku, dla którego ubiegły rok był pasmem tragedii. W lutym chłopak w niewyjaśnionych okolicznościach stracił młodszą siostrę. Dziewczynę wyłowiono martwą z rzeki. Do dziś nie wiadomo, co się wydarzyło feralnej nocy. Gdy do jego rodzinnego domu na Mazurach zapukał komornik, chłopak właśnie przechodził rehabilitację po operacji łokcia. Gdy zobaczył nakaz spłaty 4,6 tys. zł zaległego czesnego za pierwszy rok socjologii, odsetek i kosztów procesowych, był załamany. – Wszystko odbyło się bez mojej wiedzy, zadzwonił komornik, a ja zwyczajnie nie wiedziałem, o co chodzi. Nie miałem nawet żadnej możliwości obrony ani wytłumaczenia – tłumaczy DGP były student. Okazuje się, że cała korespondencja spływała na jego tymczasowy adres w Gdańsku, czesne płacił przez pierwszy semestr, po czym zrezygnował, bo nie miał pieniędzy. Ale zapomniał poinformować uczelnię, że nie chce kontynuować nauki. Wrócił z Gdańska na rodzinne Mazury i o studiach zapomniał. Uczelnia skierowała zaś sprawę do sądu, ten w czerwcu 2013 r. wydał nakaz zapłaty zaległego czesnego. Dawid prosił o umorzenie długu, uczelnia przystała na odstąpienie od części odsetek, ale zażądała natychmiastowej spłaty 3,8 tys. zł. – Z czego? Nie miałem takiej sumy – mówi Dawid. Zaczął więc słać e-maile z groźbą, że ujawni uczelniane machlojki. Opowiadał o tajemniczym skróceniu o rok okresu studiów, o tym, jak zaliczał zajęcia dzięki pracy przetłumaczonej przez internetowego tłumacza, pełnej błędów. Ale i to nie przyniosło rezultatów. – Pan Dawid nie przystał na zaproponowane warunki. Ponadto kierował wiadomości o charakterze prywatnym, przesyłał e-maile niemające znaczenia w sprawie, nie chciał ponownie wnosić o umorzenie zobowiązań ani przedstawić dokumentów świadczących o złej sytuacji finansowej, a także spotkać się z kwestor uczelni, uznając to za zbyt upokarzające. Tym samym nie było podstaw do ponownego rozpatrzenia sprawy – twierdzi Kamil Fibak, pełnomocnik rektora ds. studenckich AHE. Dawid jest załamany, nie ma pracy, a jego dług z dnia na dzień rośnie. Chłopak należy do coraz liczniejszej grupy polskich dłużników – rozczulająco niefrasobliwych ofiar własnej bezmyślności, którym finansowa pętla na szyi się zaciska.
Nasi rozmówcy nie mają złudzeń, że Polacy coraz częściej kombinują, bo mają nieograniczony dostęp do wiedzy, choćby w internecie. I nie chodzi tylko o wspomniane na wstępie e-learningowe szkolenia, ale porady na forach, opracowania kodeksów. W sieci aż roi się od pomysłów na to, jak wystrychnąć na dudka firmę windykacyjną i komornika. Ale zapędy kombinatorów studzi anonimowy bloger windykator. „Jeżeli wydaje Ci się, że Twój wierzyciel to »ciota«, która na pewno nie ma znajomości w półświatku i nie zatrudni bandytów do egzekucji długu, bo każde życie i zdrowie ludzkie (nawet takiego ścierwa jak ty) jest dla niej święte, to też uważaj, bo możesz się przeliczyć” – ostrzega i gra na emocjach, wykorzystując stereotypy na temat półświatka zajmującego się odzyskiwaniem długów. „Połamią Ci ręce i nogi, jak nie oddasz kasy, i nie będziesz mógł sobie wybaczyć tego, że oszukałeś komornika i wierzyciela egzekwującego. O ile w ogóle będziesz żył”.
Anonimowy bloger zadbał o to, by jego strona miała szerokie grono odbiorców, wyświetlała się jako pierwsza na hasło „Jak oszukać komornika”.