Wprowadzenie reguły wydatkowej ma gwarantować trzymanie w ryzach deficytu sektora finansów publicznych i zmniejszenie relacji długu do PKB. Jest ona bronią polityczną, bo ogranicza swobodę manewru parlamentu w kształtowaniu wydatków i zmusza do dbania o deficyt.
– Inne zabezpieczenia, takie jak progi długu czy deficyt budżetowy, można obejść. Tego nie, bo obejmuje dużą grupę wydatków, w przypadku których nie można zastosować sztuczek księgowych i których wzrost zależy od sytuacji całego sektora finansów publicznych w rozumieniu metodyki unijnej – mówi Marek Rozkrut, ekonomista Ernst & Young.
Ma ono być lekiem na jedną z największych bolączek polskich finansów publicznych, czyli procykliczność. W ciągu 10 lat deficyt sektora finansów publicznych tylko raz był mniejszy od wymaganych traktatem z Maastricht 3 proc. – w 2007 r. wyniósł 1,9 proc PKB.
– Reguła pozwoli prowadzić antycykliczną politykę gospodarczą, czyli nie dopuści do nadmiernych wydatków, gdy gospodarka się rozwija, i umożliwi uniknięcie drastycznych cięć podczas dekoniunktury – mówi Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK.
Lekiem średni PKB
Nowe rozwiązanie nakłada limit na wydatki całego sektora finansów publicznych, a więc budżet państwa, sektor ubezpieczeń społecznych, czyli ZUS i KRUS, oraz samorządy. Reguła przewiduje, że wydatki sektora nie mogą rosnąć szybciej niż średniookresowe tempo wzrostu PKB. W tym celu będzie wyliczana średnia ze wzrostu PKB w 8 latach – z sześciu lat wcześniejszych, szacunku PKB w danym roku i prognozy na kolejny. Oprócz tej głównej zasady są mechanizmy korygujące, dodatkowo zmniejszające poziom wydatków, gdy przekroczone są ostrożnościowe progi długu publicznego. Resort finansów chce, by według reguły został przygotowany budżet na przyszły rok, wysłał właśnie założenia nowelizacji ustawy o finansach publicznych do konsultacji.
Celem reguły jest osiągnięcie deficytu strukturalnego, czyli niezależnego od wahań koniunktury gospodarczej, na poziomie 1 proc. PKB i zmniejszenie relacji długu do deficytu do poziomu 40 proc. PKB. To oznacza, że jeśli nasza gospodarka będzie się rozwijać, sektor finansów publicznych powinien odnotować nadwyżkę, a przy spowolnieniu deficyt nie powinien przekroczyć 3 proc. PKB. Cel jest ambitny, bo nadwyżka zdarzyła się w Polsce tylko w roku 1990. Wprowadzenie reguły rząd zapowiadał od dawna, dodatkowo jest on ponaglany przez Komisję Europejską. Takie rozwiązania wymagane są przez sześciopak i pakt fiskalny.
Jak obejść próg
Ale jest jeden haczyk. Bo limit wydatkowy wynikający z reguły ma zastąpić inny mechanizm. Chodzi o przepis z ustawy o finansach publicznych przewidujący, że po przekroczeniu 50 proc. relacja deficytu do wydatków nie może być wyższa niż w poprzednich latach. – Reguła fiskalna dobrze stosowana jest inteligentniejszym narzędziem niż proste ograniczenie deficytu, więc może w ogóle należałoby się zastanowić nad zmianą przepisów, ale nie w sposób, który stwarzałby wrażenie, że minister finansów chce odejść od dotychczasowych zapisów, bo grozi ich przekroczenie – mówi prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny w PwC. A właśnie ten przepis jest obecnie barierą dla nowelizacji. Od kilku lat dług jest ponad tym poziomem i jak wynika z naszych wyliczeń, ta relacja wynosi obecnie ok. 11,9 proc. Gdyby się jej trzymać, deficyt w nowelizacji można zwiększyć najwyżej o jakieś 700 mln zł. To w porównaniu z dochodami mniejszymi o ok. 30 mld praktycznie nie ma znaczenia. Dlatego część ekonomistów dopuszcza taki ruch.
– W dzisiejszym brzmieniu ten próg uniemożliwia nowelizację, co albo uderzyłoby w gospodarkę, gdyby rząd chciał bronić deficytu poprzez dalsze zacieśnianie polityki fiskalnej, albo spowodowałoby obejście tego progu różnymi sztuczkami, polegającymi na wypchnięciu wydatków poza budżet państwa – mówi Marek Rozkrut.