Nagie haki w sklepach, kolejki po parówki, czy schab? To wszystko może wrócić, bo weterynarze zdecydowali się na ostry protest. "Właśnie zdecydowaliśmy, że od piątku nie badamy zwierząt rzeźnych i mięsa" - mówi "Gazecie Wyborczej" Krzysztof Matras z Naczelnej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej.

Reklama

O co toczy się wojna? Resort rolnictwa obniżył opłaty za świadectwa, które weterynarze wystawiali zwierzętom przed ubojem. Do tej pory za zbadanie mniej niż 15 zwierząt rolnik płacił 17 złotych. Większość z tej kwoty dostawał weterynarz. Marek Sawicki zdecydował jednak, że stawka jest zbyt wysoka i obniżył ją do 10 złotych. Według wyliczeń weterynarzy to oznacza, że mogą stracić nawet 100 złotych dziennie. Dlatego też stowarzyszenie lekarzy zobowiązało wszystkich członków, by nie podpisywali umów na badania zwierząt z powiatowymi inspekcjami.

Minister odpowiedział potężnym uderzeniem. Całkowicie zlikwidował świadectwa i odebrał weterynarzom, jak pisze 'Gazeta Wyborcza" źródło dochodu. Dlatego lekarze zapowiedzieli, że w ogóle nie będą badać zwierząt. Nie będą więc mogły one trafić do rzeźni. To oznacza, że jeśli konfliktu nie uda się rozwiązać, zanim masarniom skończą się zapasy mięsa, to firmy nie będą miały z czego produkować wędlin, a w sklepach czekają nas puste półki.