Minister nauki Anette Schavan przedstawiła w ub. tygodniu projekt ustawy likwidującej bariery w uznawaniu w Niemczech zagranicznych dyplomów. To odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie na specjalistów w przededniu otwarcia się niemieckiego rynku pracy.
Brak fachowców najgłośniej artykułuje sektor IT – druga po przemyśle maszynowym branża za Odrą, która zatrudnia 843 tys. osób.
– Mamy 28 tys. wolnych etatów. 11,2 tys. w firmach komputerowych i 16,8 tys. w branżach pokrewnych, które potrzebują informatyków – ogłosił szef branżowego zrzeszenia Bitcom August Wilhelm Scheer.
Branżowcy biją na alarm, bo liczba zleceń dla sektora nowych niemieckich technologii rośnie, ale nie ma ich kto realizować. – Giganci tacy jak SAP czy Software AG wysysają wszystkich specjalistów, a reszta się dusi – alarmuje Scheer.
Reklama



Reklama

100 tys. osób do opieki

Podobnie jest w innych sektorach. We wrześniu minister gospodarki Rainer Bruederle mówił, że niemieckie firmy na pniu zatrudniłyby nawet 30 tys. inżynierów, a według raportu Niemieckiej Izby Przemysłu i Handlu na problemy ze znalezieniem pracowników narzeka aż 70 proc. niemieckich przedsiębiorstw. To popyt tylko na pracowników wysoko wykwalifikowanych, do których należy doliczyć nawet 100 tys. osób potrzebnych w branży opiekuńczej czy sanitarnej.
– Ta tendencja będzie się pogłębiać, bo jest związana ze starzeniem się społeczeństwa – mówi nam Alexander Herzog Stein, ekonomista z kolońskiej Fundacji Hans Boecklera.
Jak dowodzą w najnowszym raporcie Gerd Zika i Johann Fuchs z Norymberskiego Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy (IAB), w ciągu najbliższych 15 lat rezerwuar niemieckiej siły roboczej spadnie z 44,8 mln do 41,1 mln.
– Aby wyrównać te niedobory, imigracja netto musi podnieść się do 300 – 400 tys. rocznie – szacują. Problem jednak w tym, że obecnie jest ona ujemna. W 2009 r. Niemcy opuściło o 13 tys. ludzi więcej, niż się tam osiedliło.
Z analizy szwajcarskiego Instytutu Prognoz wynika, że do 2015 r. tylko w Bawarii, niemieckim centrum nowych technologii, potrzebnych będzie ok. 500 tys. nowych pracowników. Z kolei w Berlinie w ciągu najbliższych 5 lat tylko w branży produkcyjno-transportowej potrzebnych będzie 14 tys. inżynierów, 7 tys. matematyków i 15 tys. prawników. Do walki o pracowników już szykują się też portowy Hamburg, finansowy Frankfurt czy Stuttgart.



400 tys. wyjedzie

Ułatwienia w uznawaniu zagranicznych dyplomów mają dotyczyć przede wszystkim szkół inżynierskich, wydziałów nauk ścisłych i medycznych. Dokument przewiduje, że niemieckie urzędy będą miały maksymalnie 3 miesiące na rozpatrzenie wniosku o nostryfikację. Prawo ma być gotowe w styczniu 2011. Berlin liczy, że w ten sposób pozyska nawet 300 tys. specjalistów, którzy już w Niemczech są, ale z powodu przeszkód biurokratycznych nie mogą pracować.
Kwitną też oddolne inicjatywy. W Hamburgu ruszyło niedawno centrum kompetencyjne Elbcampus. Będzie dostosowywać umiejętności przybyszów do niemieckiego rynku pracy.
Szanse na skorzystanie z niemieckiego boomu mają Polacy. Emigracja nie będzie jednak przypominać wielkiej 2-milionowej fali, jaka w 2004 r. zalała Wyspy Brytyjskie. Polscy eksperci szacują, że za Odrę wyjedzie co najwyżej 400 tys. ludzi. Główną barierą jest nieznajomość języka.



Niemcy czekają na inteligentnych skoczków, nie gastarbeiterów
1 maja 2011 roku przed Polakami otwiera się ostatecznie niemiecki rynek pracy. Czy czeka nas fala masowych wyjazdów?
Artur Ragan, agencja pracy Work Express w Katowicach:
Oceniając realistycznie, do końca roku wyjedzie nie więcej niż 200 tys. osób. Potencjalnie ta liczba podskoczy do 400 tys. Za Odrę będzie nas pchał mocno zakorzeniony w umysłach polskich pracowników stereotyp dobrego solidnego niemieckiego pracodawcy. Zwłaszcza w zestawieniu z niezbyt dobrą renomą, jaką cieszą się rodzimi pracodawcy.
Jaka rzeczywistość czeka migrantów za Odrą?
Pierwszym kryterium będzie znajomość języka. Wielu czeka w związku z tym spory szok. Po drugie, Niemcy szukają dziś kogoś więcej niż tylko gastarbeitera, który przyjedzie, zrobi swoje i wróci. Liczą już na pewną gotowość do wtopienia się w tamtejszą kulturę i ewentualnie pozostania na stałe. Słowem, będą wybierać takich pracowników, którzy mogą być Klosem informatykiem albo lekarzem Podolskim.
Gdzie będzie najwięcej pracy?
Dziś w cenie są pracownicy mobilni. I ta reguła dotyczy także Niemiec. Z punktu widzenia tamtejszego pracodawcy idealny pracownik to tzw. skoczek, czyli wysoko wykwalifikowany fachowiec zdolny pół roku popracować w Dortmundzie, a pół roku w Rostocku. Tacy będą mogli przebierać w ofertach.