"Komisja Europejska nie przewiduje rozszerzenia strefy euro ani w 2010, ani w 2011 roku" - oświadczył w czwartek unijny komisarz do spraw gospodarczych i walutowych,Joaquin Almunia.
Słowa nie powinny pozostawiać żadnych złudzeń naszemu premierowi, który wykazał się nie lada pośpiechem, gdy zadeklarował chęć przyjęcia euro w 2011 roku. Deklaracja wzbudziła kontrowersje. Z decyzją nie zgadzała się opozycja argumentując, że ze zmianą trzeba poczekać, aż Polacy zdążą się wzbogacić. Zdziwienia byli nawet niektórzy członkowie rządu.
>>>Jak Donald Tusk przekonywał do przyjęcia euro w 2011 roku
Jednak Donald Tusk przekonał ekonomistów, że to dobry pomysł. Rozmawiał na ten temat z ekspertami Narodowego Banku Polskiego i członkami Rady Polityki Pieniężnej. Wspólnie ogłosili, że będą do tego celu dążyć.
Cel okazał się jednak nieosiągalny. Bo nawet jeśli Polska w 2011 roku spełni kryteria konieczne do przyjęcia europejskiej waluty, nie oznacza to jeszcze, że od razu zaczniemy zarabiać w euro. Polska gospodarka będzie musiała stosować się do norm z Maastricht, które dotyczą przyjęcia kraju do strefy euro.
Trzeba będzie nie tylko utrzymać kursy walut na ściśle określonym poziomie. Komisja Europejska będzie monitorować również nasze stopy procentowe i inflację, które będą musiały być takie, jak w innych krajach Unii.
Wprawdzie premier zapowiadał, że przyjęcie europejskiej waluty w Polsce to kwestia trzech lat, ale będzie musiał się z tej deklaracji wycofać. Komisja Europejska oznajmiła, że Słowacja będzie jedynym krajem, który przyjmie szybko euro. Pozostali nowi członkowie Unii ze zmianą poczekają przynajmniej do 2012 roku.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama