Cięcie agencji jest radykalne. Za jednym razem wycena została obniżona o trzy punkty, z BBB+ do BB+. Zdaniem S&P w razie ogłoszenia niewypłacalności przez władze w Atenach ci, którzy kupili greckie obligacje, mają zaledwie 30 – 50 proc. szans, że kiedykolwiek z powrotem ujrzą zainwestowane pieniądze.

Reklama

Śmieciowy rating dla greckich papierów uderzył w złotego i polskie obligacje. Wieczorem na rynku za euro płacono prawie 3,94 zł. To o 5 groszy więcej niż na porannym otwarciu. Jeszcze bardziej złoty stracił do dolara – rynek wyceniał go nawet na 2,98 zł, o 6 groszy więcej niż rano. Na tym nie koniec – wzrosła rentowność polskich obligacji, średnio o 6 pkt bazowych. Co to oznacza dla Polski? Przede wszystkim kolejny wzrost tegorocznych kosztów obsługi zadłużenia, które jeszcze w zeszłym roku rząd szacował na niespełna 35 mld zł. A to oznacza wzrost wydatków budżetu zagrożonego przekroczeniem 55-proc. progu ostrożnościowego i paraliżem finansów państwa.

Analitycy zwracają uwagę, że ceny polskich obligacji rosły już od kilku tygodni. Ci gracze, którzy teraz tracą na greckich i portugalskich papierach, mogą się starać wetować straty, sprzedając aktywa, które dały im zysk. I może to dotyczyć polskiego rynku.

Niektórzy dilerzy obligacji sugerują, że za wczorajszym wzrostem rentowności polskich papierów stoją inwestorzy krajowi, którzy starali się wyprzedzić ten ruch. Eksperci nie mają wątpliwości: po wczorajszych złych informacjach dziś czekają nas spadki. – Z dużym prawdopodobieństwem złoty otworzy się w środę niżej, podobnie giełda. Polskie obligacje pewnie także – mówi Krzysztof Izdebski, diler w PKO BP.

Reklama

Już wczoraj wiadomości dotyczące Grecji spowodowały znaczący spadek kursu euro oraz notowań na europejskich i amerykańskich giełdach. Syntetyczny indeks giełd europejskich FTSE300 stracił aż 2,6 proc. Na tym tle zjazd głównego indeksu w Warszawie o 1,6 proc. nie wygląda źle. Ale to tylko dlatego, że nasz rynek kończy notowania wcześniej niż inne.

Inwestorzy zaczęli szukać bezpiecznego schronienia dla swoich pieniędzy. Dlatego mocno wzrósł popyt na niemieckie i amerykańskie obligacje.

Kłopoty Grecji wydają się nie mieć końca. W ubiegłym tygodniu Eurostat ujawnił, że w 2009 roku deficyt budżetowy Grecji wyniósł 13,6 proc. PKB, a nie jak podawały Ateny 12,7 proc. Pod naciskiem zaniepokojonych inwestorów premier Georgios Papandreu wystąpił do MFW i UE o pakiet ratunkowy wart 45 mld euro. Wypłata tych pieniędzy stoi jednak pod znakiem zapytania. Kanclerz Niemiec Angela Merkel domaga się przedstawienia przez Greków radykalnego planu oszczędnościowego, zanim zgodzi się na uruchomienie funduszy.

Przygnieciona gigantycznym (300 mld euro) długiem Grecja musi jeszcze w tym roku znaleźć przeszło 50 mld euro na pokrycie odsetek. – Gdyby Niemcy działały szybciej, może udałoby się uniknąć paniki. Teraz jednak rynek oczekuje krwi – ostrzegł szef maklerów banku inwestycyjnego Nomura Charles Diebel.