10 lat po największej współczesnej katastrofie ekologicznej związanej z ropą naftową – eksplozji na platformie wiertniczej Deepwater Horizon w Zatoce Meksykańskiej – cena surowca na amerykańskim rynku osiągnęła historyczne dno, a mówiąc ściśle właściwie dno przebiła. W związku z załamaniem popytu na czarne złoto i przepełnieniem magazynów po raz pierwszy w historii to producenci ropy zmuszeni będą płacić swoim klientom za przyjęcie towaru – w poniedziałek ceny majowych kontraktów spadły w ciągu zaledwie kilku godzin z 18 do blisko -40 dolarów za baryłkę. Wczoraj wartość majowych kontraktów na ropę West Texas Intermediate wzrosła, ale w momencie zamknięcia wydania DGP była nadal na poziomie ponad 7 USD poniżej zera za baryłkę.
To właśnie w maju prognozowany jest największy kryzys w zakresie przechowywania ropy. Wyraźnie lepiej – na poziomie ponad 20 USD na plusie w przypadku ropy Brent i kilkunastu dolarów dla amerykańskiej WTI – kształtują się na razie ceny kontraktów na czerwiec. Jednak na dłuższą metę na rynku spodziewany jest dalszy trend spadkowy, a przynajmniej niestabilność.
Według komentatorów bezprecedensowy spadek cen ropy jest wielkim ciosem dla Donalda Trumpa i jego starań, by ochronić sektor naftowy, w tym poprzez „żyrowanie” niedawnego porozumienia eksporterów. Największe w historii cięcia mają ograniczyć dzienną produkcję surowca nawet o 20 proc. To jednak wciąż o ok. 1/3 mniej niż szacunkowa skala załamania popytu na ropę, związanego z pandemią, a na dodatek nadpodaż panowała na rynku już wcześniej.
Reklama
Sam Trump twierdzi, że ujemne ceny ropy to problem „krótkoterminowy”, a USA wykorzystują obecną sytuację do wypełnienia swoich strategicznych rezerw. Amerykański prezydent przyznał jednak, że jego administracja rozważa wstrzymanie importu surowca z Arabii Saudyjskiej.
Reklama
Firma doradcza Rystad Energy prognozuje, że w ciągu najbliższego roku upadłość ogłoszą w USA dziesiątki firm. Według Axiosa oznacza to, że Biały Dom znajdzie się pod wzmożoną presją, by je wesprzeć – np. wprowadzając taryfy na import ropy.
Portal The Hill donosi ponadto, że administracja Trumpa sonduje pomysł płacenia producentom za… pozostawianie ropy pod ziemią. To wyjątkowy przypadek, gdy rozwiązanie rozważane przez Biały Dom współbrzmi z postulatami ekologów domagających się zaprzestania wydobycia.
We wtorek, w ślad za cenami amerykańskiego surowca, obniżały się m.in. notowania tamtejszych koncernów naftowych. Ucierpiała też Arabia Saudyjska, w tym jej państwowy koncern naftowy Aramco (spadek notowań o 1,7 proc.). Podobna była dynamika na giełdach w Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Kuwejcie, gdzie wartość kluczowych indeksów traciła między 0,5 a 2 proc. Traciły również najściślej powiązane z ropą waluty – saudyjski real, norweska korona czy kanadyjski dolar.
Niskie ceny ropy, cięcia produkcji, wraz z innymi problemami gospodarczymi poważnie nadwerężają też budżety państw Zatoki Perskiej. „Jerusalem Post” określa sytuację na rynku ropy jako „drugą pandemię dla Bliskiego Wschodu” i prognozuje, że może ona doprowadzić do wzrostu napięć w regionie. Załamanie cen to problem także dla Rosji. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow nie wykluczył już rozmów o dalszym ograniczaniu produkcji ropy w ramach grupy OPEC+. Na to, że załamanie cen i wyczerpywanie się miejsca w magazynach wymusi prawdopodobnie dalsze cięcia na eksporterach, wskazują też analitycy. Tymczasem już zgoda na pierwszą transzę cięć oceniana była jako bolesna zarówno dla gospodarki, jak i ambicji regionalnych Rosji.
Sytuacja na rynku ropy odbije się także na krajach, które nie produkują ropy. Z jednej strony oznaczać może niższe ceny benzyny, z drugiej jednak spadek wartości spółek paliwowych, które często odgrywają kluczową rolę w ich systemach finansowych. „Guardian” zwraca np. uwagę, że pośrednio ich załamanie może wpłynąć na oszczędności emerytów zainwestowane przez fundusze w aktywa naftowe.