Rząd chce zasypać firmy pieniędzmi
Rządzący szykują się, że stan epidemii potrwa dłużej. To zaś oznacza, że także zamrożenie wielu sektorów gospodarki zostanie utrzymane. Sugerował to wczoraj premier Mateusz Morawiecki, wskazując, że szczyt zachorowań na koronawirusa może przyjść później niż oczekiwano – w maju lub czerwcu. Dlatego zmienić muszą się instrumenty pomocowe dla firm i pracowników.
– Pierwsza czy druga wersja tarczy antykryzysowej, a właściwie jej uzupełnienie, miała odpowiedzieć na szok związany z kwarantanną czy ograniczeniem działalności gospodarczej. Chodziło o zapewnienie pierwszego wsparcia, aby maksymalnie ograniczyć likwidację miejsc pracy czy niewypłacalność firm. Teraz musimy się przygotować na utrzymanie płynności firm na czas przedłużających się restrykcji – mówi nasz rozmówca z rządu.
W radiu RMF FM rozszerzenie w tym tygodniu tarczy o rozwiązania dotyczące płynności przedsiębiorstw zapowiedział szef kancelarii premiera Michał Dworczyk. Gotowość do podejmowania kolejnych działań wyraził także jeden ze współautorów rządowego pakietu – prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. W wywiadzie dla portalu Interia powiedział, że pierwszy etap kryzysu mamy za sobą, a teraz kluczowe jest zabezpieczenie sektora przedsiębiorstw i miejsc pracy w trakcie "lockdown”, czyli zamrożenia aktywności gospodarczej.
DGP udało się ustalić, w jakim kierunku ma pójść wsparcie. Chodzi o dostarczenie płynności niezależnie od wielkości firmy. Pomoc byłaby na preferencyjnych warunkach finansowych, ale przedsiębiorcy musieliby kontynuować działalność i nie zwalniać pracowników.
Wsparcie będzie dopasowane do skali działalności. W przypadku dużych firm myślimy o instrumentach inwestycyjnych, kapitałowych, dla małych i średnich firm mogłyby to być pożyczki nawet bez oprocentowania. Pożyczki mogłyby być całkowicie lub w dużej części umarzane – jeśli zajdzie taka potrzeba – lub ich spłata byłaby rozłożona na kilka lat. Chodzi o danie firmom de facto nieograniczonego dostępu do płynności. Zakładamy, że pakiet będzie wart dziesiątki miliardów złotych – mówi nasz informator.
Skąd finansowanie nowego rozwiązania? Na razie nikt nie chce rozmawiać o szczegółach. Z naszych ustaleń wynika, że będzie pochodziło ze współpracy jednej z państwowych instytucji i Narodowego Banku Polskiego. Źródłem finansowania mają być obligacje, ale ich emitentem nie będzie Skarb Państwa, tak aby pomoc nie była ograniczana limitami zadłużenia. Papiery będzie zaś mógł skupować albo dostarczać środków na ich zakup bank centralny. Obecnie robi to w przypadku obligacji skarbowych, które kupuje na rynku wtórnym i ten sposób zabezpiecza finansowanie potrzeb pożyczkowych. Te zaś będą coraz większe, bo w budżecie państwa pojawi się deficyt. Z jednej strony w kwietniu i maju mocno siądą dochody podatkowe, a z drugiej urosną wydatki związane z pakietami antykryzysowymi.
Kluczowe jest, aby dług publiczny nie przekroczył 60 proc. PKB, bo taki zapis jest w konstytucji. Inne reguły fiskalne można zmienić ustawą, a te unijne zostały już de facto zawieszone – mówi nasz rozmówca.
Pomysł czeka jeszcze na akceptację polityczną kierownictwa PiS. Rozwiązanie mogłoby być pomocne przy przedłużającym się zamrożeniu gospodarki i pozwoliłoby zdjąć pokusę przedwczesnego wycofywania się z nałożonych przez rząd restrykcji.
Gospodarka, przedsiębiorcy bez silnego wsparcia płynności nie wytrzymają trwającego trzy miesiące, a może dłużej lockdownu – mówi nasz rozmówca.
Kolejny informator z rządu wskazuje, że szeroki pakiet płynnościowy, który obejmie firmy od małych po duże, mógłby wejść w życie pod koniec kwietnia lub na początku maja.
Nasi rozmówcy powtarzają, że rozwiązanie nie może powodować gwałtownego wzrostu długu publicznego, nie tylko ze względu na konstytucyjne ograniczenie, ale także rynki finansowe. Zbyt duża skala emisji obligacji – a dzisiaj rząd myśli o tym, że musi pożyczyć w tym roku co najmniej 100 mld zł – może się odbić na wzroście ich rentowności, a tym samym koszty obsługi długu by się zwiększyły.
Na koniec 2019 r. państwowy dług publiczny (jest niższy niż ten liczony według unijnej metodologii) wyniósł 43,8 proc. PKB. To znaczy, że do konstytucyjnego limitu 60 proc. jeszcze długa droga. Teoretycznie to ponad 300 mld zł, co nie oznacza, że na tego typu wydatki może sobie pozwolić rząd. Obecny kryzys bowiem mocno uderzy w dochody, których ubytek też trzeba będzie pokryć, zadłużając się, a dodatkowo recesja spowoduje, że skurczy się też PKB. Dlatego przestrzeżeń do powiększenia długu jest znacznie mniejsza, niż wynikałoby z prostego rachunku.