Oczywiście możliwy jest dalszy wzrost notowań, jeśli dojdzie do dalszej eskalacji, ale pierwsza reakcja związana z amerykańskim atakiem na gen. Solejmaniego jest tylko taka.
"Tylko", ponieważ wzrost o 6,7 proc. wygląda bardzo skromnie przy tym, co działo się z ropą naftową w przeszłości, kiedy sytuacja na Bliskim Wschodzie robiła się gorąca albo pojawiało się poważne ryzyko destabilizacji. Najsłynniejsze przykłady to październik 1973 r. i tzw. embargo OPEC, kiedy to kraje arabskie w trakcie trwającej wojny Jom Kipur z Izraelem wstrzymały eksport ropy do Stanów Zjednoczonych i krajów Europy Zachodniej. W ciągu kilku miesięcy baryłka ropy podrożała wtedy o 135 proc. W czasie rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. ropa podrożała nawet o 149 proc. Z kolei w 1990 r. po agresji Iraku Saddama Husajna na Kuwejt cena baryłki ropy na świecie wzrosła o 93 proc. Prawie 30 lat później – w październiku 2019 r. atak na instalacje naftowe Arabii Saudyjskiej, który spowodował większy ubytek surowca na rynkach światowych niż wspomniane wyżej wydarzenia z przeszłości, wywołał ledwie kilkudniowy wzrost ceny o 20 proc. Reakcja na śmierć Solejmaniego jest jeszcze słabsza.
"Wcześniejsze epizody wzrostu napięcia na linii USA – Iran nie przynosiły rezultatu w postaci faktycznej eskalacji" – uważa Antoine Bouvet, jeden ze strategów rynkowych ING Group w Londynie. "Dopóki nie zobaczymy namacalnych dowodów na to, że niepewność związana z obecną sytuacją ma wpływ na tempo wzrostu gospodarczego na świecie, inwestorzy będą podchodzić do tematu raczej taktycznie" – pisze w swoim komentarzu Wei Li odpowiedzialny za fundusze inwestujące na rynkach rozwijających się w BlackRock.
Reklama
Taktycznie, czyli bez paniki, próbując wykorzystać to, co się dzieje. Tak brzmi większość komentarzy, które w raportach dla swoich klientów zamieszczają analitycy i zarządzający aktywami w globalnych instytucjach finansowych. Ropa drożeje o 6,7 proc., a nie o 67 proc., bo nikt na rynku nie wierzy w to, że obecne napięcie geopolityczne zamieni się w faktyczną wojnę lub będzie skutkować rzeczywistymi brakami ropy na świecie.
Reklama
W XX w. reakcja ropy na wzrost ryzyka na Bliskim Wschodzie opierała się zawsze na przekonaniu, że przy eskalacji może dojść do faktycznych braków na fizycznym rynku. Przekonanie to istniało, bo w latach 1973 i 1979 naprawdę tak się stało. Podobnie było też w latach 1947, 1952 i 1956, chociaż wtedy powody były inne. Jednak zagrożenie brakiem ropy nie na "rynkach", ale na konkretnych stacjach benzynowych istniało, a ludzie pamiętali takie zdarzenia z własnego życia.
W 1990 r. po agresji Iraku na Kuwejt cena baryłki ropy na świecie wzrosła o 93 proc. W czasie rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. nawet o 149 proc.
Ostatni raz z brakami mieliśmy do czynienia w 1979 r. (zresztą także z powodu Iranu). Zdecydowana większość dzisiejszych traderów, inwestorów i ekonomistów tego nie pamięta. Dziś zresztą jest to raczej niewyobrażalne, ponieważ po pierwsze świat ma więcej ropy, po drugie jej zapasy są bardziej zdywersyfikowane geograficznie, przez co zależność od producentów na Bliskim Wschodzie jest zdecydowanie mniejsza, a po trzecie stopień uzależnienia globalnej gospodarki od nafty jest mniejszy niż w latach 70. XX w. Dziś żyjemy w czasach, w których Stany Zjednoczone są eksporterem netto ropy naftowej. A importują ropę głównie od swoich sąsiadów. Według ostatnich danych w ostatnim tygodniu 2019 r. USA sprowadzały 3,6 mln baryłek dziennie z Kanady i 0,6 mln baryłek z Meksyku. W tym samym czasie import z Zatoki Perskiej (z Iraku i Arabii) sięgał łącznie 0,7 mln baryłek dziennie.
"Poza tym OPEC wciąż dysponuje pokaźną wielkością wolnych mocy produkcyjnych, głównie w Arabii Saudyjskiej" – zauważa Arkadiusz Balcerowski, analityk XTB, dodając, że powinno to ograniczać wzrosty cen ropy. Arabia jest sojusznikiem USA i lokalnym konkurentem Iranu, więc w sytuacji eskalacji konfliktu Amerykanom powinno być łatwo namówić ją na zwiększenie wydobycia.
Iran mógłby wpłynąć na światowy rynek ropy, blokując cieśninę Ormuz, którą płyną wszystkie tankowce z ropą z Bliskiego Wschodu. Tyle że dziś nikt na rynku nie wierzy w to, że Teheran się na to zdecyduje, ponieważ w ten sposób wyrządziłby krzywdę głównie samemu sobie, a nie Amerykanom. Według słów wypowiedzianych przez prezydenta Hasana Rouhaniego tydzień temu Iran w wyniku sankcji gospodarczych stracił w ciągu ostatnich dwóch lat 200 mld dol. w postaci zmniejszenia inwestycji zagranicznych i utraconych przychodów z eksportu ropy. Sytuacja w kraju jest tak zła, że ludzie coraz częściej protestują na ulicach, a ropa wciąż jest głównym źródłem pieniędzy dla rządzących. Dlatego jakiekolwiek środki odwetowe polegające na blokadzie przepływu ropy są nieprawdopodobne. Podobnie nieprawdopodobna jest otwarta wojna Iranu z USA. Karim Sadjadpour, specjalista z amerykańskiego think tanku Carnegie Endowment, wskazuje, że Iran nie może sobie na nią pozwolić, ponieważ po pierwsze pod sankcjami nie stać go na to finansowo, po drugie ma zbyt niestabilną sytuację wewnętrzną, a po trzecie generalnie głównym celem Republiki Islamskiej w Iranie od momentu jej powstania jest przetrwanie. Dlatego pomimo agresywnej retoryki raczej unika ona otwartych wojen i konfliktów. To kolejne przekonanie, które powoduje, że ropa nie drożeje bardziej.
Jednocześnie większość inwestorów spodziewa się irańskiego odwetu. Tyle że jego cele będą zapewne niezwiązane z ropą. To dlatego na wydarzenia w Bagdadzie znacznie bardziej niż ropa reaguje np. złoto, które jest już najdroższe od 2013 r. Rukmini Callimachi, bliskowschodnia korespondentka "New York Timesa", pisze, że Teheran rozważa m.in. cyberataki na różne cele w USA, a także ataki na amerykański personel dyplomatyczny. W grę wchodzą też podobno porwania i egzekucje amerykańskich obywateli. Jeśli któraś z tych opcji zostanie zrealizowana, będzie oznaczać z pewnością dalszą eskalację konfliktu i wzrost ryzyka, ale z dala od rynków ropy. Taki wzrost ryzyka będzie mógł negatywnie wpłynąć na globalną gospodarkę i hamować jej wzrost. To kolejny argument, dla którego ropa nie musi teraz drożeć. Bo świat, który rozwija się wolniej, potrzebuje mniej ropy. Eskalacja konfliktu irańsko-amerykańskiego może więc w dłuższym terminie oznaczać, że maleć będzie popyt na ropę, a nie jej podaż. A taki scenariusz oznaczałby, że cena ropy pójdzie w dół, a nie w górę. Może także dlatego dzisiaj rynkowi spekulanci nie palą się do tego, aby windować jej ceny wyżej.