Emerytury przyznane w I połowie tego roku są przeciętnie niższe niż przyznane w ostatnim kwartale ub.r., gdy zadziałała już obniżka wieku emerytalnego - wynika z danych ZUS. Widać to zarówno w wysokości emerytur kobiet, jak i mężczyzn. Przeciętnie wypłacane świadczenie dla pań w pierwszym półroczu tego roku było o ponad 110 zł niższe od tego, które zostało wzięte w ciągu pierwszych trzech miesięcy od obniżenia wieku emerytalnego. W przypadku panów ta różnica była jeszcze większa – niemal 170 zł. Jak widać, spełniły się zapowiedzi ekspertów, że efektem obniżenia wieku emerytalnego będą niższe świadczenia.

Złe proporcje

Powody są trzy. Pierwszy to ogólny mechanizm wyliczania emerytur. W liczniku mamy zwaloryzowany kapitał emerytalny, w tym zwaloryzowane składki, stan subkonta i kapitał początkowy, jeśli pracowaliśmy przed 1999 r. Natomiast w mianowniku mamy przeciętne dalsze trwanie życia w momencie przejścia na emeryturę. Wynik operacji wyznacza kwotę emerytury - tłumaczy wzór na wyliczenie emerytury Gertruda Uścińska, prezes ZUS. A więc ze wzoru wynika, że im wcześniej przejdziemy na emeryturę, tym mniejszy będzie nasz kapitał, a tym wyższy okres wypłaty – czyli świadczenie musi być niższe.
Drugi powód to struktura osób występujących o świadczenia. Emerytura wyliczana jest nie w momencie osiągnięcia ustawowego wieku emerytalnego, a dopiero gdy emeryt poprosi o to ZUS. Średnia wysokość emerytur jest niższa dlatego, że coraz więcej osób prosi o takie wyliczenie, ale jednocześnie zostaje w pracy i świadczenia nie pobiera (więc wysokość w części przypadków jest teoretyczna). W końcówce zeszłego roku 14 proc. tych, którzy złożyli wnioski, nie zrezygnowało z pracy, w tym roku było to już 16 proc. To oznacza, że wśród "klientów" ZUS, którzy korzystają ze świadczeń w pierwszym możliwym momencie, jest relatywnie coraz więcej tych, którzy przed złożeniem wniosku nie pracowali: byli na rencie, świadczeniu przedemerytalnym, bezrobociu lub korzystali z pomocy społecznej.
Reklama
To już na starcie obniża nam średnią. Dopóki proporcja aktywnych do nieaktywnych przynajmniej się nie wyrówna, nadal będziemy obserwować ten proces - podkreśla Gertruda Uścińska.

Niebezpieczeństwo

Do tego dochodzi kolejny efekt. Ci, którzy przechodzą na świadczenie w tej grupie w tym roku, mają równo 60 lub 65 lat, a w końcówce zeszłego roku średni wiek przejścia na emeryturę był nieco wyższy, bo prawo do świadczeń uzyskiwali ludzie, którzy pracowali rok lub kilka miesięcy dłużej ponad ustawową granicę.
Zjawisko spadku wielkości emerytur jest niebezpieczne ze społecznego i politycznego punktu widzenia. Społecznego, bo oznacza coraz niższe dochody osób starszych. Może to powodować dodatkowe obciążenie systemu opieki społecznej albo konieczność znalezienia niestandardowych sposobów waloryzacji emerytur - takich, które w szybszym tempie będą podnosić najniższe świadczenia. Dziś wszystkie emerytury są podnoszone o inflację plus 20 proc. wzrostu średniej płacy. Pierwsze próby modyfikacji mamy już za sobą, np. przez ustalenie kwotowego minimum podwyżki emerytur, dzięki czemu najniższe świadczenia relatywnie rosły szybciej niż wysokie. Wśród innych pomysłów jest zmiana wskaźnika waloryzacji tak, by podnosić najniższe wypłaty.

Polityczna presja

Drugie ryzyko - polityczne - też jest realne, bo grupa osób w podeszłym wieku będzie coraz większa, na co wskazują prognozy demograficzne GUS. To zaś oznacza duże prawdopodobieństwo coraz większej presji na systemowe podwyższanie najniższych świadczeń przez wprowadzenie jakichś radykalnych rozwiązań w rodzaju emerytury obywatelskiej (czyli równego świadczenia dla wszystkich). A przynajmniej szybszych podwyżek emerytury minimalnej lub wypłat specjalnych dodatków do emerytur. Każdy z tych wariantów oznacza większe obciążenie systemu finansów publicznych.