Niespełna 13,5 mld zł kosztowała dotąd budżet dotacja do zarządzanego przez ZUS Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. To FUS zbiera składki na emerytury i renty z powszechnego systemu i to on je wypłaca. Zwykle dotowanie go jest jedną z największych pozycji w zestawieniu budżetowych wydatków. Ale w tym roku zapotrzebowanie na pieniądze z państwowej kasy jest tak małe, że było jednym z głównych powodów niskiego wykonania wydatków w całym budżecie. Do końca kwietnia na rachunek funduszu przelano 28,6 proc. kwoty zaplanowanej na cały 2017 r. Przed rokiem dotowanie FUS było o wiele bardziej kosztowne, już po czterech miesiącach budżet przekazał mu 15,7 mld zł, co oznaczało wykonanie całorocznego planu w 35 proc.

Jest dobrze, najlepiej od 2001 r.

Na znakomitą sytuację w największym ze swoich funduszy zwraca uwagę ZUS. W I kwartale (to najświeższe dostępne dane) fundusz zebrał prawie 42 mld zł ze składek. To o 7,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Tak dużego wzrostu wpływów nie było w FUS w ostatnich latach, pomijając efekty systemowych zmian, jak w 2012 (gdy zwiększono składkę do ZUS kosztem OFE), czy w 2015 r. (w połowie 2014 r. większość odkładających pieniądze w funduszach emerytalnych zdecydowała, że ich składki trafią tylko do ZUS). Co więcej, nie było też tak wysokiego pokrycia wydatków składkami. ZUS wylicza ten wskaźnik na 78,4 proc. w I kwartale i to najlepszy wynik od 2001 r.
Skąd ta zmiana? Nie jest to efekt sprawniejszych służb zakładu, bo ściągalność składki wynosi 97,9 proc. w porównaniu z planowanymi 99 proc. ZUS przyznaje, że odcina kupony od dobrej sytuacji na rynku pracy. Fundusz płac (suma wszystkich pensji z etatów) wzrósł w pierwszych miesiącach roku o 10 proc. Rosnące wynagrodzenia i zatrudnienie napędzają dochody FUS, który korzysta z sytuacji w gospodarce, podobnie jak cały budżet państwa. Spójrzmy na wpływy z PIT (ponad 16 mld zł na koniec kwietnia, wzrost o 7,4 proc. r./r.) czy z CIT (13,1 mld zł, 15-proc. wzrost).
Reklama
To korzystna sytuacja dla rządzących, bo od 1 października w życie wchodzi obniżenie wieku emerytalnego. Dla mężczyzn ma on wynosić znów 65 lat, dla kobiet 60. Dla systemu emerytalnego to koszt, bo rynek pracy opuści część osób, które mogłyby wpłacać składki, no i trzeba będzie wypłacać im wcześniej świadczenia. W tym roku zmiana nie będzie jeszcze zauważalna, ale w przyszłym już tak. Według wyliczeń MF może to oznaczać ubytek rzędu 10 mld zł.
To, co się dzieje z dochodami FUS, częściowo będzie ten ubytek rekompensować – mówi Michał Rot, ekonomista banku PKO BP.
To, co się dzieje na rynku pracy, nie jest krótkotrwałe. Gospodarka dopiero się rozpędza, w 2018 r. – w ocenie PKO BP – wzrost PKB może wynosić ponad 4 proc. A to oznacza, że popyt na pracę będzie nadal duży. Lukę mogą częściowo wypełnić imigranci, ale to nie rozwiąże problemu. Skutkiem może być coraz szybszy wzrost płac, bo przedsiębiorcy w walce o pracownika będą skłonni do podwyżek. To będzie źródłem dodatkowych składek na emerytury, zwłaszcza że firmom coraz trudniej uciec od ozusowania umów (od 2016 r. składki płaci się też od umów-zleceń), a i same coraz częściej odchodzą od śmieciówek, by przyciągnąć ludzi do pracy.

Przed demografią nie uciekniemy

Nie oznacza to, że problem niedoborów w systemie emerytalnym się rozwiązał. Już widać negatywne tendencje demograficzne: społeczeństwo się starzeje i coraz mniej będzie osób w wieku produkcyjnym, a coraz więcej będzie przechodzić na garnuszek państwa. Michał Rot mówi, że wiele zależy od tego, jak sfinansujemy dodatkowe wydatki FUS z tego tytułu w kolejnych latach. Taką rezerwą mógłby być wzrost wydajności pracy, dzięki czemu gospodarka nadal mogłaby rosnąć. Ale nie da się tego zrobić bez jej modernizacji.
W podobnym tonie wypowiada się Piotr Kalisz, ekonomista banku Citi Handlowy. Według niego obecny boom na rynku pracy częściowo złagodzi negatywne skutki obniżenia wieku emerytalnego. I być może w 2018 r. deficyt w FUS radykalnie nie wzrośnie. Problem w tym, że to klasyczne działanie procykliczne. Gdy koniunktura jest dobra, nikt nie zawraca sobie głowy dyscypliną w wydatkach, skoro dochodów jest coraz więcej. Ale przecież kiedyś zwolni. – Nikt nie wie, kiedy gospodarka wyhamuje, może nastąpi to za 2–3 lata. Obecnie wzrost jest szybszy od potencjalnego, w takiej sytuacji spowolnienie przyjdzie wcześniej czy później – mówi Piotr Kalisz. I dodaje, że choć w krótkim okresie nie będzie napięć w finansach FUS, to w dłuższej perspektywie nie da się ich uniknąć ze względu na demografię.
Gospodarczy boom tego trendu nie zmieni – ocenia ekspert.