W latach 2013 – 2017 na wypłatę emerytur zabraknie w ZUS 239 mld zł – wynika z opublikowanej wczoraj najnowszej prognozy wpływów i wydatków Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Łącznie w FUS, który jest administrowany przez ZUS, zabraknie w tym czasie na wszystkie świadczenia – według wariantu najbardziej realnego – astronomicznej kwoty 325,7 mld zł. To ponad 65 mld zł rocznie.
Okazuje się, że mimo cięcia składki do OFE fundusz, z którego są wypłacane emerytury, wciąż ma ogromne kłopoty. Jest wprawdzie nieco lepiej, niż pokazują wyniki ostatniej prognozy – ZUS wyliczał w marcu 2010 r., że w latach 2011 – 2015 na emerytury będzie brakować 259 mld zł – ale poprawa jest minimalna. W skali pięciu lat tylko 20 mld zł. Każda osoba pracująca poza rolnictwem dopłaca do dziury w ZUS ponad 3 tys. zł rocznie – wylicza Wiktor Wojciechowski z Fundacji FOR. Konieczne są więc strukturalne zmiany, które spowodują, że emerytury będą finansowane w większej części ze składek, a nie zabiegi, które odkładają tylko problem wypłacalności naszego systemu emerytalnego w czasie.
Sytuacja będzie się tylko pogarszać. Co za tym stoi? Demografia. A ta jest nieubłagana – maleć będzie liczba pracujących – rosnąć liczba świadczeniobiorców. „Istotny wpływ na deficyt ma wolniejszy wzrost liczby ubezpieczonych, a nawet ich spadek oraz znaczny wzrost liczby osób pobierających emerytury od 2014 r. Związane jest to z osiąganiem wieku emerytalnego przez osoby urodzone po 1948 r. i z przechodzeniem na emerytury osób z wyżu demograficznego po II wojnie światowej – czytamy w wyjaśnieniach ZUS do prognozy.
– Jest gorzej, niż sądziłem, żarty się skończyły, nie możemy już dłużej jechać na gapę, bo doszliśmy do ściany – odnosi się do prognozy Wojciech Nagel, ekspert BCC i wiceprzewodniczący rady nadzorczej ZUS. Tłumaczy, że jeśli rząd w szybkim tempie nie wprowadzi zmian mających uzdrowić sytuację w systemie emerytalnym w najbliższych latach, grozi nam, że zamiast wydawać pieniądze na edukację czy rozwój, będziemy wciąż zasypywać dziurę w ZUS. A Wojciechowski wylicza, że np. podniesienie wieku emerytalnego już w 2020 roku przyniosłoby oszczędności rzędu 1,3 proc. PKB rocznie. To około 30 proc. kwoty, jakiej brakuje na emerytury. ZUS uspokaja. – Wypłata świadczeń jest niezagrożona. Nasze emerytury i renty są gwarantowane przez państwo, a prognozowany deficyt w FUS nie jest niczym nowym – mówi Jacek Dziekan, rzecznik zakładu.
Tyle że to scenariusz na teraz. Na dłuższą metę, zwłaszcza w dobie starzenia się ludności, dopłaty będą coraz bardziej ciążyć budżetowi. Recepty na zwiększenie wypłacalności systemu są znane. To wydłużenie aktywności zawodowej, podniesienie wieku emerytalnego, likwidacja jak największej liczby przywilejów (szczególnie drogie są ekstraemerytury fundowane górnikom) oraz taka konstrukcja systemu poboru składek, aby nie opłacało się uciekać przed nimi w szarą strefę.
Jeśli rząd nie podejmie tych działań z wyprzedzeniem, to scenariusz jest znany: wzrosną podatki i składki oraz spadną świadczenia.
3 tys. zł rocznie – tyle każdy pracujący dopłaca do dziury w ZUS