Nasi przedsiębiorcy znaleźli sposób na ominięcie zakazów wymyślonych przez unijnych biurokratów i rzucili na rynek legalne, a co najważniejsze - tanie żarówki o dużej mocy. Wystarczyło, że na pudełku napisali "nie do użytku domowego". Teraz znowu można w sklepach kupić tradycyjną żarówkę 100-watową za parę złotych, zamiast wydawać majątek na świetlówki.
"Zgodnie z dyrektywą 2005/32/WE nie stosować do użytku domowego. Zastosowanie: sygnalizacja świetlna, lampy warsztatowe" – taki napis na opakowaniu tradycyjnej żarówki żarowej wystarczył, by obejść unijny zakaz i znów je legalnie sprzedawać. Tyle że ta "przemysłowa" żarówka tak naprawdę niczym się nie różni od zwykłej i można ją bezpiecznie stosować w domu.
"Jasne, że można ich używać w domu. Panie... ten niby zakaz na opakowaniu jest właśnie po to, żeby ominąć dyrektywę Unii. Niech pan spokojnie kupuje i wkręca w domu" - mówi "Faktowi" uśmiechnięty młody sprzedawca w warszawskim markecie budowlanym,
"Jako sprzedawca nie posiadamy kontroli nad tym, w jakim konkretnym zastosowaniu zostanie użyte zakupione w naszej firmie źródło światła" - zastrzega Robert Wincel z firmy ANS-Centrum, która importuje 100-watowe żarówki.I podkreśla, że na opakowaniu każdej swojej żarówki umieszcza wyraźne ostrzeżenia, gdzie można ją stosować, a gdzie nie.
Rok temu Unia wycofała z produkcji i sprzedaży normalne żarówki 100-watowe, teraz na czarnej liście znalazły się 75-watówki, a w kolejnych latach mają zniknąć te o mniejszej mocy. W ich miejsce każą mamy kupować nawet 10-krotnie droższe energooszczędne świetlówki. Problem w tym, że nawet eksperci nie są zgodni, czy ten produkt rzeczywiście jest taki eko, bo np. zawiera szkodliwe substancji i nie można go wyrzucać ot tak kosza, tylko trzeba specjalnie utylizować.