Gdy ZUS zgłosił wątpliwości wobec pomysłu obniżenia wieku emerytalnego, był to jeden z głównych powodów przesunięcia wejścia w życie tego rozwiązania. A jak podkreślają przedstawiciele ZUS, korekta zasad oskładkowania jest bardziej skomplikowana niż zmiana wieku emerytalnego. Nawet w tamtej sprawie potrzebowaliśmy trzech kwartałów, by przygotować system informatyczny i urzędników – zwraca uwagę urzędnik zakładu.
Plan Ministerstwa Rozwoju (MR) ma dotyczyć jednoosobowej działalności gospodarczej z miesięcznym obrotem mniejszym niż dwuipółkrotność minimalnej pensji (dziś limit wynosiłby 5 tys. zł). Wymiar składki co rok określałoby rozporządzenie ministra rozwoju i finansów. Na początku roku podatkowego przedsiębiorca będzie prognozował swoje przychody i na tej podstawie wyliczy mu się składkę. Żeby te prognozy zweryfikować, po roku będzie składał sprawozdanie roczne. Gdyby się okazało, że przychody były wyższe, trzeba będzie dopłacić.
Przychód byłby podzielony na przedziały co 200 zł. Od pierwszego przedziału - 0–200 zł miesięcznie - składka na ZUS wynosiłaby 32 zł. Potem rosłaby o 32 zł dla każdego z przedziałów, by w ostatnim (4801–5000 zł) sięgnąć 800 zł. Gdy przychód przekroczy 5000 zł, przedsiębiorca byłby zobowiązany płacić ZUS na ogólnych zasadach, czyli ryczałtowo. Standardowo składka na ZUS jest obliczana od 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia i obecnie wynosi ok. 812 zł, nie licząc składki zdrowotnej. Nowe zasady miałyby dotyczyć tylko składek na ubezpieczenie społeczne; zdrowotna zostałaby bez zmian.
Entuzjastką pomysłu, który miał wejść w życie w 2018 r., nie jest minister rodziny Elżbieta Rafalska. Krytycznie odniosła się do niego rada nadzorcza ZUS, na której czele stoi wiceminister rodziny Marcin Zieleniecki. Jest opór, choć dziwimy się dlaczego - mówi osoba z otoczenia Mateusza Morawieckiego. Ministerstwo Rozwoju liczy, że dzięki niższym stawkom danin pracujący w szarej strefie zaczną się rejestrować jako prowadzący działalność gospodarczą. Pomysł przewiduje, że składki będą rosły proporcjonalnie do przychodu.
MR zakłada, że mały proporcjonalny ZUS będzie dopełnieniem obecnych ułatwień dla startujących firm. Nadal będzie obowiązywał dwuletni mały ryczałt (składka liczona od 30 proc. minimalnej pensji). Zostanie również utrzymana propozycja ulgi na start, czyli całkowitego zwolnienia z obowiązku płacenia składek przez pierwsze pół roku działalności (ma działać od przyszłego roku).
Resort rodziny i ZUS widzą jednak zagrożenia. Choć taka konstrukcja przepisu zachęci do wychodzenia z szarej strefy, jednocześnie będzie impulsem dla części pracujących do przechodzenia z obecnych form oskładkowanych do nowej. Osoba zarabiająca na etacie 2,5 tys. zł brutto dostaje do ręki ponad 1800 zł, ale koszt jej wynagrodzenia dla pracodawcy to ponad 3 tys. zł, z czego 155 zł to PIT, a reszta to składki. W przypadku nowego małego ZUS składki na ubezpieczenie społeczne wyniosłyby 480 zł. To pokusa. Choć średnia pensja wynosi 4,5 tys. zł, to tzw. dominanta, czyli najczęściej występujące wynagrodzenie w Polsce, wynosi ok. 2,5 tys. zł.
W takim przypadku przejście na nowy mały ZUS oznaczałoby korzyści dla pracodawcy i pracownika. Taki scenariusz niekorzystnie odbiłby się na finansach ZUS. Te obawy podzielają związkowcy, według których oznaczałoby to pozbawienie wielu osób ochrony kodeksu pracy. Pracodawcy będą wysyłali pracowników na samozatrudnienie, bo po co mają płacić wyższe składki. Już raz tak było. To rozwiązanie niesprawiedliwe wobec pracowników - twierdzi Wiesława Taranowska z OPZZ.
Mamy taką sytuację na rynku pracy, że pracodawcy nie będą mogli działać w ten sposób - ripostuje urzędnik MR. Ideę wspiera Cezary Kaźmierczak ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. To propozycja dla trzech grup. Po pierwsze, zaczynających pracę w nowych zawodach i pracujących dorywczo dla różnych pracodawców. Po drugie, dla osób, które zostały wypchnięte z rynku pracy, bo ich zakłady padły. Trzecia grupa to ci, którzy dorabiają do budżetu domowego - zauważa Kaźmierczak.
Kolejna podnoszona obawa dotyczy poziomu emerytur. Jak pisaliśmy w DGP, osoby, które będą długo korzystać z nowego rozwiązania, nie wypracują nawet najniższego świadczenia. – Poziom składki powinien być taki, by po 40 latach pracy otrzymać co najmniej minimalną emeryturę - mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. MR argumentuje, że większość firm z czasem się rozwinie i płacony przez nie ZUS wzrośnie, a dziś osoby, które są w szarej strefie, i tak nie płacą składek. Projekt ustawy jest po konsultacjach. Resort rozwoju szykuje odpowiedź na zgłoszone w ich trakcie uwagi.