DGP: Dlaczego w ostatnich latach tak mocno wzrosła liczba przybywających do Polski migrantów zarobkowych?

Marian Przeździecki: To wynika z potrzeb naszego rynku pracy: potrzebujemy ludzi do prostych zajęć. Ten gwałtowny wzrost zaczął się w latach 2015–2016 i na początku przyjeżdżali głównie Ukraińcy. Otrzymywali wizy pracownicze, ale w 2018 r. przyjęliśmy inny system: obywatel Ukrainy może u nas przebywać na podstawie paszportu biometrycznego i legalnie pracować przez pół roku, potem na taki sam czas musi wyjechać. Skutkowało to jednak tym, że ci ludzie nie mogli snuć żadnych planów – ciągle byli podzieleni, pół roku u nas, pół roku u siebie. Pracę traktowali w kategoriach dorywczych. I to samo działo się po drugiej stronie – pracodawcy nie tworzyli żadnych trwałych rozwiązań. Już wtedy trzeba było myśleć o ściągnięciu ich na stałe – tego nie zrobiliśmy, zresztą jak inne kraje UE. Tylko Czesi oraz Słowacy byli przewidujący i dla tych, którzy się sprawdzili, oferowali pobyt stały. Ale wojna zmieniła sytuację. Zaczęliśmy wpuszczać wszystkich migrantów z Ukrainy, ale trzeba pamiętać, że to były głównie kobiety z dziećmi oraz ludzie starsi, tak więc dla nich praca nie była najważniejsza, bo oni uciekali przed wojną. Trudno oczekiwać od takich ludzi, by koncentrowali się na życiu zawodowym. Ale teraz to już się ustabilizowało i efektem jest duża liczba Ukraińców, którzy mogą w Polsce pracować.

Reklama
Ale ich liczba powoli się zmniejsza. Część z nich wraca do siebie, część jedzie dalej na Zachód.

Tak, np. wielu z nich udaje się do Kanady. Ukraińcy otrzymali już 139 tys. wiz do tego kraju, a ta liczba będzie rosła, ponieważ wniosków jest znacznie więcej, ponad 600 tys. W Niemczech znajduje się ok. 1 mln Ukraińców, z czego 920 tys. jest objętych ochroną prawną. Niemcy byli dosyć zachowawczy w ich przyjmowaniu, ale teraz to się zmienia. Barierę stanowił wymóg znajomości języka, lecz w ostatnich miesiącach odchodzą od tej zasady – nie najlepiej to wróży naszym pracodawcom. Trzykrotnie wyższe zarobki, bezpłatna nauka języka, a dla tych, którzy uczą się go z myślą o dalszej pracy, uposażenia socjalne, wreszcie opieka medyczna, która bije na głowę tę, która jest dostępna w Polsce – to wszystko powoduje, że w ostatnich miesiącach rośnie potok Ukraińców, którzy zmieniają nasz kraj na Niemcy.

Kto jeszcze, poza Ukraińcami i Białorusinami, przyjeżdża pracować do Polski?
Reklama

Głównie Uzbecy, Indusi i Gruzini, którzy nie potrzebują wiz. Historia tych ostatnich jest bardzo ciekawa. Najwięcej przyjeżdżało ich w latach 2018–2019, byli wówczas zatrudniani przy dużych projektach przemysłowych. Ale szybko okazało się, że nie wytrzymują psychicznie. W Gruzji nie ma dużych tradycji przemysłowych, za to oni świetnie sprawdzają się jako restauratorzy, taksówkarze, generalnie w usługach, lecz nie w obsłudze maszyn. A nasz przemysł potrzebuje pracowników, którzy są w stanie stać przy taśmach osiem godzin dziennie i kontrolować jakiś proces.

Kto tych ludzi ściąga do Polski?

Proces odbywa się przez miejscowych pośredników, którzy nie są bliżej znani polskim partnerom. Nasze firmy nie kontrolują zasad rekrutacji. Wiadomo zaś, że pośrednicy biorą od tych ludzi – przyszłych pracobiorców – od 2 tys. do 10 tys. dol., to zależy od kraju pochodzenia. Pośrednicy nie opisują dokładnie charakteru pracy, którą później migranci będą wykonywać. Mówiąc obrazowo, część tych ludzi myśli, że będzie pracować, chrupiąc świeże bułeczki, a w przerwie oglądać wieżę Eiffla. Trafiają zaś do przerobionej chlewni pod Sieradzem, gdzie kroją kurze nóżki. To często powoduje u nich depresję i zrezygnowanie.

CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU MAGAZYNU DGP>>>