- Nasz pierwszy i podstawowy zarzut dotyczy naruszenia traktatowej swobody świadczenia usług, ponieważ ta nowelizacja dyrektywy wprowadziła nowe, znacznie dalej idące niż dotychczas obciążenia dla przedsiębiorców, którzy świadczą usługi w innych państwach członkowskich - powiedział we wtorek PAP i Polskiemu Radiu w Luksemburgu reprezentujący Polskę Bogusław Majczyna z MSZ.

Reklama

Polska wniosła o stwierdzenie nieważności dyrektywy w całości. Po stronie Parlamentu Europejskiego i Rady UE, które zostały pozwane, opowiedziały się Francja, Niemcy, Holandia, Austria i Szwecja, czyli kraje, które najmocniej dążyły do tego, by zacieśnić przepisy dotyczące delegowania pracowników.

Polskie przedsiębiorstwa obawiają się, że nowe restrykcje, które zwiększają ich koszty, spowodują, że nie będzie się im opłacało świadczyć usług w państwach zachodnich. W tle są oskarżenia o protekcjonizm.

Największe kontrowersje wzbudza ograniczenie możliwości delegowania pracowników do tych samych prac w tym samym miejscu do 12 miesięcy (z możliwością przedłużenia o sześć miesięcy). Obecne przepisy (nowe regulacje mają wejść w życie w połowie 2020 r.) wymagają, by pracownik delegowany otrzymywał przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale wszystkie składki socjalne odprowadzał w państwie, które go wysyła. Zmiany regulacji w tej sprawie przewidują wypłatę wynagrodzenia na takich samych zasadach, jak w przypadku pracownika lokalnego.

- To naszym zdaniem wypacza cel dyrektywy i podważa podstawową swobodę traktatową, która dotychczas funkcjonowała w oparciu o płacę minimalną i która dobrze się sprawdziła. Jest to zmiana nieuzasadniona ekonomicznie ani niemająca podstaw w postanowieniach traktatu - zaznaczył Majczyna.

Pełnomocnicy Polski będą podczas rozprawy odpowiadać na pytania sędziów Trybunału, rozwijając swoją argumentację. Kolejnym krokiem w sprawie będzie wydanie opinii rzecznika generalnego TSUE, a dopiero później zapadnie wyrok. Stanie się to prawdopodobnie w ciągu kilku miesięcy.