Urzędnicy resortów finansów i pracy mają ze sobą rozmawiać na temat korekt w planie wydatków Funduszu Pracy. Ministerstwo chce więcej środków na aktywizację młodych. – Mamy kilka instrumentów, które gwarantują trwałe wprowadzenie ich na rynek zatrudnienia – podkreśla wiceminister Jacek Męcina. Chodzi między innymi o przesunięcie pieniędzy na bony stażowe. To forma pomocy, która polega na dofinansowaniu stażu i zatrudnienia w firmie, która zgodzi się na przyjęcie stażysty na rok. Według wstępnego planu na aktywizację młodych w ten sposób ma pójść w przyszłym roku około 60 mln.
Ekonomistów nie dziwi zwiększenie puli środków na ten cel. Nawet jeśli miałoby to nastąpić kosztem wspierania na rynku pracy osób po 50. roku życia (co wynika z obecnej wersji planu finansowego Funduszu Pracy). Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole, wręcz chwali rząd za plany aktywizacji młodych. – Nasila się popyt na takich pracowników ze strony krajów rozwiniętych i jednocześnie mamy coraz wyraźniejsze sygnały spowolnienia wzrostu gospodarczego u nas. To wszystko sprawia, że bardzo wzrosło ryzyko kolejnej fali emigracji w przyszłym roku. Wybór, czy wspierać młodych, czy pomagać starszym, jest oczywiście bardzo trudny, ale nie mając wystarczającej ilości środków, żeby zaspokoić obie te grupy, dziś chyba trzeba postawić na tę pierwszą – ocenia ekonomista.
Dodaje, że nowa emigracja byłaby niepożądanym zjawiskiem, bo w przyszłości mogłaby nasilać napięcia demograficzne w kraju. – Jeśli młodzi wyjadą z Polski, za granicą założą swoje rodziny, tam będą rodziły im się dzieci, tam będą płacić podatki i składki na ubezpieczenie – uważa Dariusz Winek, główny ekonomista Banku BGŻ, który też wiąże rządowe plany z niebezpieczeństwem dekoniunktury w przyszłym roku.
– W czasie wyhamowania wzrostu to właśnie młodzi mają największy problem ze znalezieniem zatrudnienia. Doświadczonych pracowników przecież się nie zwalnia, skoro cechują się większą wydajnością. Jeśli rząd się spodziewa pogorszenia sytuacji, zwiększenie środków na aktywizację młodych jest dobrym pomysłem – mówi Winek.
Reklama
Inne zmiany, o których mają rozmawiać urzędnicy resortów pracy i finansów, mają dotyczyć wydatków na aktywizację osób długotrwale bezrobotnych. Już w pierwszej wersji planu ten pierwszy resort zaproponował 160 mln zł na zlecenie usług aktywizacyjnych. Podczas finalizowania prac nad projektem ta suma została zmniejszona do około 50 mln. To działania, które mają pomóc wrócić na rynek osobom długotrwale bezrobotnym. Teraz Jacek Męcina ma rozmawiać o odwróceniu tych zmian. Choć w praktyce resort pracy może dokonywać sam takich przesunięć, ale dopiero wtedy gdy ustawa budżetowa zostanie uchwalona i wejdzie w życie. A to stanie się zapewne najpóźniej w lutym. Jednak by resort pracy mógł na tej podstawie zacząć przetargi na usługi aktywizacyjne, zmiany powinny być dokonane w projekcie już teraz. – Chodzi o to, by przetargi na nie uruchomić jeszcze w tym roku, żeby wystartowały w styczniu i lutym – podkreśla Męcina.
Resort liczy, że zarówno znaczące zwiększenie środków na aktywne zwalczanie bezrobocia, jak i wprowadzone nowe formy wsparcia pozwolą na zmniejszenie bezrobocia nie tylko wśród młodych, ale także w innych grupach wiekowych. Takim nowym instrumentem, który cieszy się zainteresowaniem, jest umowa trójstronna zawierana między pracodawcą, pośredniakiem a bezrobotnym, która pozwala sfinansować przekwalifikowanie bezrobotnego. Jak wynika z danych resortu pracy, spore zainteresowanie tą formą widać w firmach transportowych.
Łącznie dzięki zmianom w przepisach w ciągu ostatnich trzech miesięcy urzędy pracy pozyskały do współpracy 18 tys. nowych pracodawców, co przełożyło się na 28 tys. etatów. Resort liczy, że ten trend się nasili.
Eksperci podkreślają, że to, czy wydanie większych sum na walkę z bezrobociem jest celowe, da się ocenić dopiero po sprawdzeniu ich efektywności. Samo finansowanie staży i szkoleń to za mało.
– To musi być inwestycja w kapitał ludzki, a nie tylko doraźna pomoc obliczona na przetrwanie. Młodych nie da się zatrzymać, oferując im wyłącznie szkolenia i staże. Oni muszą mieć trwałe miejsca pracy – podkreśla Jakub Borowski. Według niego większe wydatki na aktywizację to tylko działanie doraźne, obliczone na krótkotrwały efekt. – Jeśli na coś zwiększałbym pulę środków, to na reformy urzędów pracy. Chodzi o to, żeby lepiej łączyły podaż z popytem na pracę. Urzędy muszą poprawić efektywność, byłoby też dobrze, gdyby zaczęły ze sobą konkurować – ocenia. Jego zdaniem obecna poprawa na rynku pracy w małym stopniu jest efektem rządowych programów walki z bezrobociem, to raczej skutek ożywienia w gospodarce. I to właśnie koniunktura będzie miała kluczowe znaczenie dla sytuacji na rynku pracy w kolejnych latach.
– Kluczowy jest wzrost gospodarczy, większe inwestycje, które z kolei przełożą się na wzrost popytu na pracę. Obawiam się, że jeżeli to spowolnienie wzrostu nam się wydłuży, tempo poprawy sytuacji na rynku pracy osłabnie – konkluduje Borowski.
ROZMOWA

Piotr Lewandowski, Instytut Badań Strukturalnych

Miliony na walkę z bezrobociem często dają efekt. Ale statystyczny

Jest 600 mln zł więcej niż rok temu na aktywne formy zwalczania bezrobocia. Łącznie 5,5 mld zł. Dużo.
W przybliżeniu to 2,5 tys. zł na każdego z blisko dwóch milionów bezrobotnych. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że z tych aktywnych form nie korzystają wszyscy, kwota robi się naprawdę spora. Problem w tym, które wydatki rosną. Bo pewne kategorie, na przykład wsparcie otwierania działalności gospodarczej, pochłaniają duże sumy na osobę.
Pana zdaniem to mało skuteczne?
Z punktu widzenia służb zatrudnienia to bardzo skuteczne, ale to tautologia. Bezrobotni są zamieniani w przedsiębiorców. Znikają z ewidencji. Oczywiste, że ktoś, kto wziął dotację na otwarcie działalności, pracuje. Ale mam mocne podejrzenie, że dajemy kosztowne wsparcie osobom, które w całej puli bezrobotnych mają dobre predyspozycje, by znaleźć pracę tańszymi metodami, lub otwierają działalność, by robić coś, co robiły wcześniej np. na umowę-zlecenie.
Słyszałem od osób prowadzących np. sprzedaż elektronarzędzi, że ich najlepsi klienci to bezrobotni otwierający działalność. Tyle że dosyć szybko kupione wkrętarki czy piły elektryczne lądują na serwisach aukcyjnych.
Polak jest sprytny. Ministerstwo wspiera działalność gospodarczą. Przeznacza na to spore kwoty. Równocześnie mało wiemy na temat tego, kim są beneficjenci pomocy i co się dzieje z ich firmami po roku czy dwóch. Jest ryzyko, że te pieniądze są wydawane nieoptymalnie.
Jakie instrumenty pana zdaniem są skuteczne i na jakie powinny iść większe pieniądze?
Problem z aktywną polityką na rynku pracy polega na tym, że ona jest skuteczna, gdy poszczególne instrumenty dobierane są do konkretnych potrzeb ludzi. Jeśli jakieś działania stosuje się bardzo szeroko, jest ryzyko, że zostaną nimi objęte osoby, które potrzebują czegoś całkiem innego, tym samym będą bezskuteczne. Największym mankamentem naszego systemu jest to, że nie funkcjonuje rozbudowane pośrednictwo pracy i doradztwa zawodowe. Liczba bezrobotnych przypadających na jednego doradcę według standardów międzynarodowych jest nadal bardzo duża. Choć spada. A to są właśnie relatywnie tanie i skuteczne narzędzia, które pomagają wysłać wiele osób do pracy bez pośrednictwa drogich programów aktywizacyjnych. W Polsce nie ma dużego nacisku na takie działania. Urzędy skupiają się na tych droższych, do których można jeszcze często brać unijne dofinansowanie.
Czy 600 mln więcej na aktywne formy zwalczania bezrobocia to także efekt tego, że mamy rok wyborczy?
Trochę tak pewnie jest. Jak się kogoś wyśle na roboty publiczne, dłuższe szkolenia lub da otworzyć działalność gospodarczą, to nie jest bezrobotny. Mamy efekt statystyczny. Pytanie, czy ci ludzie znajdą pracę, np. gdy skończy się program robót publicznych.