Obniżenie składki na Fundusz Pracy albo zwolnienie pracodawców z obowiązku jej opłacania przez kilka lat – takie są najnowsze propozycje szefowej resortu pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak.
– Zredukuje to koszty pracy i będzie sprzyjać wzrostowi zatrudnienia – mówi „DGP” minister pracy. Obecnie do funduszu firmy płacą 2,45 proc. od pensji swoich pracowników. 1 punkt procentowy obniżki to ok. 4 mld zł, które zostaną w firmowych kasach.
Sytuacja z Funduszem Pracy jest paradoksalna. Tylko w tym roku pracodawcy wpłacą do niego 9,5 mld zł, z czego tylko 3,2 mld zł służy do walki z bezrobociem.
– Wszystko wskazuje na to, że pod koniec 2011 roku w Funduszu Pracy będzie 5,366 mld niewykorzystanych środków, a pod koniec 2012 aż 7,174 mld – twierdzi Fedak.
Reklama
Stąd pomysł obniżenia lub zamrożenia obowiązkowej składki pracodawców do funduszu. Jest tylko jedno „ale”. Nadwyżka jest bardzo na rękę ministrowi finansów. Służy mu bowiem do redukowania części deficytu sektora finansów publicznych.
Argumenty Jolanty Fedak są jednak poważne: nie ma sensu hodowanie bezużytecznych nadwyżek z haraczu pobieranego od pracodawców. Bezrobocie rośnie. Na koniec tego roku może przekroczyć 12 proc., a firmy muszą płacić nikomu niepotrzebne składki.
Pomysłom Fedak przyklaskują pracodawcy, również „DGP” walczy od dawna o wprowadzenie podobnych rozwiązań. Fundusz Pracy jest bowiem po to, żeby zwalczać bezrobocie, a nie zamrażać pieniądze. Co więcej, z jego środków są opłacane przedsięwzięcia, które z walką z bezrobociem nie mają wiele wspólnego, jak staże podyplomowe pracowników służby zdrowia czy świadczenia przedemerytalne. Nic więc dziwnego, że pracodawcy, dzięki którym Fundusz Pracy istnieje, domagają się większej kontroli nad tym, na co wydawane są ich pieniądze. Dlatego chcą utworzenia rady konsultacyjnej. Taką propozycję przedstawią komisji trójstronnej.
Profesor Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego, wskazuje jednak na słabe strony propozycji minister pracy. Jeżeli stopa bezrobocia poszybuje ostro w górę, może się okazać, że brakuje pieniędzy na aktywizację zawodową. A takie zagrożenie jest całkiem realne, zwłaszcza że wciąż nie można wykluczyć spowolnienia gospodarczego. Wtedy bowiem pierwszą rzeczą, jaką robią firmy, żeby ograniczyć koszty funkcjonowania, jest redukcja zatrudnienia. – Automatycznie spadają więc wpływy do funduszu, a jego wydatki rosną – dodaje profesor Kryńska.
Zmiany w Funduszu Pracy to jednak za mało, żeby skutecznie walczyć z bezrobociem. Eksperci proponują zmianę zasad korzystania z tzw. instrumentów aktywizacji zawodowej, czyli szkoleń, dotacji czy staży. Ich zdaniem należy zrezygnować z finansowania z Funduszu Pracy tych, które kompletnie się nie sprawdzają (czyli np. roboty publiczne, prace interwencyjne), a jednocześnie przeznaczyć więcej pieniędzy na te, na które jest duży popyt, czyli dotacje na biznes i szkolenia.
Obniżenie składki o 1 pkt proc. to 4 mld zł w kieszeni przedsiębiorców
Janusz Jankowiak
główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu
Niższa składka na Fundusz Pracy albo jej zawieszenie to świetna informacja dla firm. Ale nie dla ministra finansów. Bo nie zaliczy nadwyżki z funduszu na pokrycie zadłużenia państwa. W interesie ministra jest utrzymanie składki do funduszu na obecnym poziomie 2,45 proc. od pensji pracownika. Z tych powodów odniesie się do pomysłu minister Fedak chłodno. Nie dziwię się jednak, że jako minister pracy chce likwidacji nadwyżki, skoro nie może jej przeznaczyć na aktywizację bezrobotnych. Nie potrzebuje przecież pieniędzy, z których nie może skorzystać. Gdyby nastąpiło ograniczenie wpływów do funduszu, tak jak proponuje minister pracy, to powinna zadbać o jak najefektywniejsze ich wykorzystanie.