Alaksandr Łukaszenka próbuje rozgrywać jednocześnie dwie karty. Jedna z nich to poparcie dla Rosji, które odbywa się na poziomie propagandy, polityki zagranicznej, na poziomie wojskowym. Rosja wykorzystuje infrastrukturę wojskową Białorusi do swojej agresji na Ukrainę – mówi PAP Karbalewicz, przebywający poza Białorusią.

Reklama

Współagresor mimo woli

Z drugiej strony, Łukaszenka stara się przekonywać, że może odegrać rolę pośrednika, "siły pokojowej". Uporczywie powraca do tej koncepcji, proponując Mińsk jako "platformę" do rozmów. Mówił nawet w czasie wywiadu, że chciałby, aby do Mińska przyjechał Joe Biden, ale amerykański prezydent pojechał do Kijowa – ironizuje rozmówca PAP.

Reklama

To dziwny "plan pokojowy", bo Łukaszenka formułuje żądania tylko wobec jednej strony, opierając je na pełnej kapitulacji Ukrainy i zaakceptowaniu strat terytorialnych – mówi Karbalewicz. Według niego sytuacja, w której Łukaszenka stał się współagresorem, jest dla białoruskiego polityka "niekomfortowa i on próbuje się z niej wydostać, ale już nie ma jak". Ta "niby pokojowa retoryka trafia w próżnię" właśnie dlatego, że Łukaszenka jest postrzegany jako współuczestnik agresji.

Udostępnienie terytorium

Oficjalnie Mińsk w początkowej fazie wojny udostępnił armii rosyjskiej swoje terytorium oraz infrastrukturę do ataku na Ukrainę od strony granicy północnej. Wcześniej Mińsk zapewniał, że do takiej sytuacji nie dojdzie, a na kilka dni przed agresją oficjalnie ogłaszał, że "wszystkie wojska rosyjskie po zakończeniu manewrów wojskowych (przeprowadzonych w lutym ubiegłego roku, tuż przed początkiem inwazji) opuszczą terytorium Białorusi i powrócą do miejsc dyslokacji".

Na dalszym etapie wojny, gdy wiosną ub. roku siły rosyjskie wycofały się z północy Ukrainy, a działania wojenne skupiły się na wschodzie i południu tego kraju, rola Białorusi się zmieniła. Białoruś kontynuowała wsparcie dla Rosji, ale już nie jako miejsce, z którego wychodziły atakujące siły. Przez pewien czas – jak informowała strona ukraińska – z terytorium Białorusi prowadzone były ostrzały przy wykorzystaniu rosyjskiego uzbrojenia. Od października ubiegłego roku nie było informacji o takich atakach z terenu Białorusi – zaznacza Karbalewicz.

Jedyny sojusznik Rosji

Na Białorusi wciąż pozostaje pewna liczba wojsk rosyjskich (według strony ukraińskiej pod koniec stycznia br. było to ok. 10 tysięcy ludzi) oraz sprzętu, w tym m.in. samoloty (w tym potencjalnie mogące atakować całe terytorium Ukrainy MiG-31K z rakietami Kindżał) czy systemy rakietowe Iskander. Rosjanie używają terytorium Białorusi jako poligonu do szkoleń swych zmobilizowanych żołnierzy i jako bazy remontowej.

Mińsk stał się praktycznie jedynym sojusznikiem Rosji w tej wojnie i ta sytuacja bardzo mocno wpływa na całą politykę zagraniczną Białorusi, a także na jej politykę wewnętrzną – mówi Karbalewicz. Wskazuje, że ta sytuacja z punktu widzenia Łukaszenki, w warunkach sankcji zachodnich, ma wyraźne plusy.

Wsparcie gospodarcze od Rosji

Białoruś otrzymała i otrzymuje duże wsparcie gospodarcze od Rosji, którego być może nie byłoby, gdyby nie było wojny. To kredyty, odroczenia spłat, dostęp do rynku rosyjskiego, zamówień państwowych itd. Rosja pomaga Białorusi z eksportem jej produkcji, w tym nawozów potasowych, w sytuacji blokady sankcyjnej ze strony portów bałtyckich – wymienia politolog.

Poza tym Mińsk może liczyć na pełne wsparcie dyplomatyczne i psychologiczne, które - zdaniem eksperta - "dla Łukaszenki jest bardzo ważne".

Z drugiej strony, ta sytuacja dla niego samego jest mocno niekomfortowa, bo zależność od Rosji bardzo się pogłębiła. Na terytorium kraju znajdują się wojska rosyjskie i de facto Mińsk nie sprawuje suwerenności wojskowej na swoim terytorium – zaznacza rozmówca PAP.

Bezpośredni udział w wojnie?

Jak prognozuje, w krótkiej perspektywie nie należy się spodziewać istotnych zmian, jeśli chodzi o działania Mińska wobec konfliktu, który jego sojusznik prowadzi na terytorium sąsiedniego kraju. Nie sądzę, że wojska białoruskie zostaną wciągnięte bezpośrednio do wojny, co wynika z szeregu przyczyn determinujących tę sytuację od początku konfliktu – mówi Karbalewicz.

Chodzi przede wszystkim - jak mówi ekspert - o "szeroki konsensus" społeczny dotyczący ewentualnego udziału białoruskiej armii w wojnie. Bezpośredni udział w wojnie "jest niepopularny i dotyczy to zarówno oponentów, jak i zwolenników Łukaszenki. Podobne stanowisko ma aparat państwowy i struktury siłowe. W tym sensie Białoruś zasadniczo różni się od Rosji, w której społeczeństwo popiera wojnę" – wyjaśnia Karbalewicz.

Kolejną przyczyną jest fakt, że - jak mówi ekspert - przebieg wojny jest dla Rosji "niezbyt udany". "Udział w zwycięskiej wojnie to jedno, ale dołączanie się do takiej, która nie idzie dobrze, a wręcz coraz gorzej, to już coś zupełnie innego" – mówi Karbalewicz.

Po trzecie myślę, że Rosja nie ma dużej potrzeby, by wykorzystywać w konflikcie białoruskie siły zbrojne. Tymczasem spokojnie w dowolnym zakresie korzysta z infrastruktury Białorusi, szkoli na jej terytorium swoich rezerwistów – zauważa politolog.

Groźba kryzysu wewnętrznego

Myślę, że ważnym argumentem, którego używa Łukaszenka, jest groźba kryzysu wewnętrznego w przypadku aktywnego dołączenia do wojny. Może on przekonywać, że ewentualny ostry kryzys polityczny u głównego sojusznika byłby dla Rosji niekorzystny – ocenia Karbalewicz.

Jak zauważa ekspert, obecnie nie widać sygnałów o tworzeniu na terytorium Białorusi zgrupowania uderzeniowego.