"Traciliśmy na wszystkim i wszędzie. W tej chwili niczego bardziej nie żałuję niż utworzenia Opery 4 lata temu - napisał Kwiatkowski.

Jeden z klientów Opery, który otrzymał list od Kwiatkowskiego mówi nam: "Łącznie zainwestowałem w Operę ponad 330 tysięcy złotych. Dziś z tego zostało niecałe 150 tysięcy. Staram się sobie mówić, że to tylko pieniądze, ale to przecież oszczędności mojego całego życia. Nie raz więc w ostatnich miesiącach przeklinałem tak siebie jak i zarząd funduszu" - mówi Andrzej, prawnik z Wielkopolski.

Reklama

Podobnie ogromne pieniądze, sięgające w niektórych przypadkach wielu milionów złotych straciło wszystkich 546 klientów Opery FIZ.

>>> Dowiedz się, jak zarabiają fundusze

A wszystko zaczęło się tak pięknie. Kiedy w 2004 roku Maciej Kwiatkowski zakładał Operę, jego pomysł budził ogromny entuzjazm. To miał być pierwszy taki fundusz w Polsce. Nie tylko nie stała za nim żadna duża instytucja inwestycyjna, ale do tego jeszcze miał być przyjazny dla klientów. Gwarantem projektu były tylko oszczędności samych założycieli Opery i ich cenione w środowisku nazwiska.

"Maciej Kwiatkowski to już rodzaj brandu na tym rynku" - zachwycał się wtedy na łamach "Forbesa" Raimondo Eggink, członek rady nadzorczej Orlenu. Kwiatkowski, posiadacz licencji doradcy inwestycyjnego z symbolicznym numerem 1 rzeczywiście jest legendą.

Znany z zamiłowania do ostrych inwestycji i niechęci do krępujących procedur bankowych zrobił karierę w amerykańskim stylu. Od drobnego maklera do prezesa, który postanowił odejść z wielkiej korporacji i założyć własną firmę, gdzie mógłby robić to co lubi najbardziej: swobodnie inwestować i zarządzać.

Reklama

Tak powstało Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych Opera ze sztandarowym funduszem Opera FIZ. Fundusz w ciągu zaledwie kilku miesięcy zebrał 170 mln zł kapitału i to bez reklamy, pośredników inwestycyjnych czy pomocy banków. Wszystko dzięki kontaktom Kwiatkowskiego i jego współpracowników.

"O tak, Opera to nie jest zwykły fundusz dla każdego. By móc w niego zainwestować trzeba było dysponować znacznie większą gotówką niż ma przeciętny inwestor" - potwierdza nam Marek Zuber, doradca z firmy Dexus Partners. W 2004 roku wymagano przynajmniej 100 tysięcy złotych wkładu, w tym - minimum to 65 tysięcy. Jednak przeciętne wpłaty na Operę są znacznie większe. W szczycie hossy pod koniec 2006 roku jej portfel wart był niemal 900 mln zł. W fundusz zainwestowało wtedy blisko 600 klientów, a to oznacza, że przecietnie każdy wpłacił około 1,5 mln złotych.

Wśród inwestorów znależli się nawet tacy krezusi jak znany inwestor giełdowy Edmund Mzyk, który w chwili wycofywania się z giełdy w Operę włożył 100 mln złotych. "Ludzi majętnych przyciągały do Opery nie tylko sława Kwiatkowskiego, ale także obietnice naprawdę wysokich zysków, na poziomie kilkudziesięciu procent rocznie. Ale większość z inwestorów nie było wcale nie tak zamożnych jak Mzyk" - mówi nam Zuber. "I to oni najmocniej odczuli straty ostatniego roku" - dodaje.

"Gro inwestorów to nasi przyjaciele i ich straty bolą także nas. Dlatego właśne tak szczerze napisaliśmy im co dzieje się z ich pieniędzmi" - mówi nam Tomasz Korab wiceprezes funduszu.

Opera jednak nie chce się poddawać i jak zapewnia Korab na najbliższe miesiące patrzy "umiarkowanie pozytywnie". Fundusz do rozpoczętej 7 stycznia sprzedaży certyfikatów zachęca przekonując: "Dużo niżej rynki już raczej nie będą, a potencjał do wzrostów jest całkiem spory.