Zdrowie psychiczne Polaków przez dekady pozostawało w cieniu. Usposobienie kulturowe do konieczności przetrwania w najtrudniejszych warunkach powodowało, że nasza kondycja mentalna nie miała barw i odcieni. Po prostu miała być. Często spadki formy były uznawane za fanaberie i wymagały niekoniecznie pozytywnego komentarza ze strony otoczenia, natomiast wizyta u specjalisty była już swojego rodzaju krzyżykiem na drogę.
Na szczęście w ostatnich latach sytuacja zaczęła się poprawiać. Stopniowo zdrowie psychiczne weszło na agendy i rozpoczęto prace nad tym, jak zmienić niekorzystne warunki i zwiększyć skuteczność terapeutyczną. Bieżąca sytuacja nadal jest trudna, jednak wykonano kroki w pożądanym kierunku.
Dlaczego to się udało? Pierwsze, co przychodzi na myśl, to konsekwentne zbliżanie się punktu granicznego, w którym słychać już było echa tykającego sekundnika. Skala problemu zaczęła przerastać system. I być może ten sekundnik wcale nie przestał tykać, a nawet doszedł do końca. Jednak w innym wymiarze. Eskalacja spiętrzonych emocji, dezorientacji i presji pilnych zmian spowodowała wyrwę w wadliwym systemie opieki zdrowotnej, który aktywizuje się dopiero w momencie ostatecznego zagrożenia.
Reklama

Co z innymi obszarami?

Reklama
Patrząc przez pryzmat mojego doświadczenia - jestem farmaceutą i od ponad 27 lat pracuję w zawodzie - niestety uznaję polski system zdrowotny za chory. Chory w ujęciu medycznym. Chory, bo niesamodzielny.

Chory, bo uzależniony…

Nie jest mi oczywiście łatwo prezentować taką tezę, ponieważ tu się urodziłem, wychowałem i chcę, aby środowisko, w jakim żyjemy, było jak najbardziej przyjazne i bezpieczne. Tym bardziej obecna sytuacja wymaga ode mnie jasnego nakreślenia momentu progowego, w którym się znajdujemy.
Nasz kraj przez dziesiątki i setki lat ewoluował. Potrafił nawet zniknąć z mapy świata, by po 123 latach ponownie się na niej pojawić. Budował sojusze i zwyciężał niemożliwe bitwy, ale był również siłą wciągany w niechciane toksyczne związki. Wyciągał wnioski. Przez ten cały czas rozwijał się, próbując w jak największym stopniu budować swoją tożsamość i wzmacniać niepodległość.
W wielu obszarach to mu się udało, jednak w pewnym momencie uwierzył w historię o globalizacji, która zawładnęła również umysłami większości Europy. Wszyscy wspólnie uznali, że gospodarkę należy traktować w ujęciu ogólnym, ponadnarodowym, światowym… W ten sposób będzie można produkować szybciej i taniej, a przy okazji nie oddziaływać na środowisko w swoim otoczeniu. Produkcja strategicznych towarów była sukcesywnie przenoszona i rozwijana głównie w Azji, a granice stawały się tylko iluzoryczne. Był to moment przełomowy. Przełomowy również dlatego, że nieświadomie zaczęliśmy popadać w kłopoty, a Polska zaczęła się fizycznie uzależniać.
Najbardziej dobitnym skutkiem takiej polityki jest obecna sytuacja energetyczna Polski i Europy, która została obnażona w momencie agresji Rosji na Ukrainę. Moskwa zdominowała dostawy gazu, ropy i węgla do krajów Starego Kontynentu i wykorzystuje je jako narzędzia szantażu, który uruchomiony w pełnej skali i w najbardziej mroźnym momencie może mieć katastrofalne skutki dla ludzi i przemysłu. U nas niepokojąca sytuacja miała miejsce już kilka tygodni temu, kiedy Polskie Sieci Elektroenergetyczne po raz pierwszy w historii ogłosiły okres zagrożenia na rynku mocy. W obliczu zawirowań na rynku rezerwa była za niska.

Elementy układanki

W europejskich stolicach trwają pilne prace nad przerwaniem tej gospodarczej uwięzi i znalezieniem alternatyw, jednak rynek ma swoje zasady i ilość dostępnych surowców jest ograniczona.
W Polsce już teraz mierzymy się z rekordowymi wzrostami cen energii, które dla przemysłu farmaceutycznego sięgają nawet 400 proc. Do tego dochodzą galopujące koszty surowców. Sytuacja staje się coraz bardziej wymagająca, ponieważ utrzymanie w tych warunkach cen leków na optymalnym poziomie staje się niemożliwe. A to dopiero pierwszy element układanki.
Drugi, znacznie bardziej niebezpieczny w dłuższej perspektywie, to kwestia ogólnej dostępności leków, które ratują życie i zdrowie Polaków. Tych, które na co dzień widzimy w aptekach i dostajemy w szpitalach. Tutaj uzależnienie Polski sięga jeszcze dalej, bo do Chin i Indii. To stamtąd pochodzi ponad 80 proc. substancji czynnych (czyli aktywnych składników leków). Chiny zdominowały światową produkcję farmaceutyków, zaniżając ceny oraz osiągając efekt światowej skali. To kolejna uprząż, która razem z narastaniem międzynarodowego konfliktu staje się coraz ciaśniejsza i coraz mniej przewidywalna. Warto w tym miejscu wspomnieć kwietniowe wystąpienie szefa chińskiego MSZ, który zapowiedział ,,gotowość do wzmocnienia strategicznej współpracy z Rosją”. Co będzie, kiedy w Pekinie zapadnie decyzja o ograniczeniu eksportu do wybranych krajów ze względu na ich aktywności międzynarodowe? Oczywiście na stole zawsze może być zmiana frontu...

Jaka strategia?

Na temat dramatycznej sytuacji związanej z bezpieczeństwem lekowym mówimy już od wielu lat. W tym czasie odbyły się dziesiątki posiedzeń komisji, podkomisji i zespołów w parlamencie RP i ministerstwach. Celem było rozpoczęcie prac nad polską strategią farmaceutyczną, która pozwoli określić, jakie leki i substancje czynne powinny być produkowane w Polsce, abyśmy w razie konfliktu czy innych zagrożeń zewnętrznych byli samowystarczalni - choćby w pewnym stopniu. Celem było także stworzenie odpowiednich narzędzi, które przyciągną firmy produkujące leki do inwestycji w Polsce. W końcu celem było znalezienie optymalnego punktu widzenia, który sprawi, że na przemysł farmaceutyczny spojrzy się z perspektywy wzrostu gospodarczego, a nie tylko dostaw leków. W efekcie… nie wydarzyło się nic. Jesteśmy nadal w tym samym miejscu.
Usztywniony system stawia ponad wszystko na cenę leku. Ma być tanio, jest więc z Chin. Przy takim założeniu w Polsce nie będą powstawały nowe moce produkcyjne, a środki finansowe zamiast do krajowej gospodarki popłyną frachtem do Shenzen.

Co to oznacza dla nas samych?

Załóżmy, że ze względu na napięcia geopolityczne zostają wstrzymane na kilka miesięcy dostawy strategicznych leków do Polski. W aptekach i na salach operacyjnych pojawiają się braki. Niekorzystne nastroje społeczne przekładają się na kondycję Polaków.
Starsza kobieta od lat choruje na serce, potrzebna jest skomplikowana operacja kardiochirurgiczna. Pacjentka zostaje przyjęta do szpitala, gdzie przyjmuje ją wykwalifikowany personel na nowoczesnym oddziale, jednak w lecznicy zabrakło leków znieczulających i operacja nie może się odbyć. W innym szpitalu u noworodka pojawia się infekcja dróg oddechowych, która wymaga podania, wydawałoby się, ogólnodostępnego antybiotyku, którego zabrakło. Pacjent umiera. W tym samym czasie podczas pikniku dziecko zostaje ugryzione przez osę i doznaje szoku anafilaktycznego. W regionie zabrakło adrenaliny, rezultat podobny. Nawet najzdolniejsi lekarze dysponujący najnowocześniejszym sprzętem nie dadzą rady bez leków. Bez nich system zdrowotny ulegnie paraliżowi.
Jeszcze groźniejsze skutki, w skali masowej, mogą mieć przerwane dostawy i braki leków populacyjnych. Proszę sobie wyobrazić skalę zagrożenia i destabilizacji społecznej w momencie, w którym zabraknie leków na nadciśnienie, astmę czy cukrzycę. Nieprzyjęcie planowanych dawek może powodować śmierć lub nieodwracalne zmiany w organizmie. Te choroby dotyczą milionów ludzi i myślę, że większość z nas zna osobę, która cierpi na jedną z nich.
Mam nadzieję, że takie scenariusze nigdy nie zbliżą się do rzeczywistości, natomiast brak konkretnych działań - brak decyzji - w kierunku zwiększenia produkcji leków w Polsce potęguje ich realność. Biorąc pod uwagę obecne trendy w chałupniczym pozyskiwaniu węgla, aż strach pomyśleć, jakie specyfiki zaleją rynek przy próbach tworzenia doraźnych domowych farmaceutyków.
I teraz stajemy przed pytaniem. Czy traktujemy to wszystko jako żart i niezrozumiałą opowieść przyszłości, czy podchodzimy do tematu na serio i próbujemy podjąć działania. To teraz potrzeba decyzji, które będą rezonowały na kolejne dekady. Trzeba w końcu uleczyć polski system zdrowotny. Uleczyć Polskę. Nie czekajmy na tragedie, które mogą dotknąć każdego z nas.