Klub Koalicji Obywatelskiej złożył w piątek wniosek o powołanie komisji śledczej ds. działań organów państwa ws. zapobiegania i przeciwdziałania wpływom zagranicznych służb specjalnych na politykę energetyczną Polski w okresie od 1 lipca 2013 r. do 20 października 2022 r. W uzasadnieniu autorzy wniosku tłumaczą, że w uchwale jest podana jako graniczna data 1 lipca 2013 r., bo wtedy, jak wynika z obecnej wiedzy, zaczęło się nagrywanie spotkań w restauracjach z udziałem najważniejszych osób w państwie, a ujawnienie tych nagrań rok później doprowadziło do wybuchu kryzysu politycznego, który miał wpływ na porażkę PO w wyborach w 2015 r. W tle całej sprawy był Marek Falenta, którego firma handlowała rosyjskim węglem, więc w całej historii bardzo mocne były przesłanki zaangażowania służb rosyjskich.

Reklama

Na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia poseł KO Marcin Kierwiński - uzasadniając potrzebę powołania komisji śledczej - wskazywał, że pojawiły się nowe informacje i podejrzenia, że obce służby mogły częściowo stać za tą aferą. - To wystarczający powód, aby w tej sprawie działała prokuratura - ocenił. - Dziwię się, że partia rządząca, która tak wiele o tej aferze kiedyś mówiła, dziś tak bardzo tej komisji się boi - dodał. - Uważamy, że afera podsłuchowa może być praprzyczyną wielkiej afery węglowej, afery PiS. I to chcemy zbadać - oświadczył Kierwiński.

Rzecznik PiS Radosław Fogiel przyznał, że jego ugrupowanie uznaje, iż warto zbadać całość procesów i decyzji, które miały wpływ na polskie bezpieczeństwo energetyczne od 2007 r. do dzisiaj.

- Dlaczego były takie a nie inne decyzje podejmowane? Dlaczego umarzano Gazpromowi długi? Dlaczego był pomysł podłączenia się do elektrowni w Kaliningradzie, żeby Polskę uzależnić od rosyjskiego prądu? Tu jesteśmy chętni, żeby to zbadać. Przedstawimy odpowiedni wniosek wraz z całym instrumentarium, jak to powinno być zorganizowane - powiedział polityk PiS. Dodał, że nie wie, czy będzie to wniosek o inną komisję śledczą, czy jakaś "inna formuła".

- Nie mamy nic do ukrycia, ale też proszę nie oczekiwać, że będziemy brali udział w kabaretowych występach PO i wpisywali się w to, czego oni by sobie życzyli - oświadczył Fogiel.

Reklama

Zdaniem posła PiS, powołanie komisji śledczej ws. afery podsłuchowej było zasadne w 2015 r. - Dzisiaj i pan Falenta i ci, którzy te podsłuchy montowali, obsługiwali, są już po procesach sądowych. Tutaj wymiar sprawiedliwości zadziałał, więc ten wniosek jest wyłącznie próbą zaciemnienia całej sytuacji - mówił. Jak dodał, PiS nie chce badać "afery, która jest wyjaśniona w sądzie".

Za powstaniem komisji śledczej opowiedział się poseł Lewicy Adrian Zandberg. - Ja jestem za. Zróbmy komisję, bo prawda jest taka, że doszło wtedy do kompletnej kompromitacji polskich służb (...). Moim zdaniem warte wyjaśnienia są kwestie dotyczące powiązań rosyjskich. Nie rozumiem niechęci do tego, by się im przyjrzeć - powiedział Zandberg.

Z kolei wiceszef Kancelarii Prezydenta Piotr Ćwik apelował o to, by szukać porozumienia i nie doprowadzać do jaskrawego sporu politycznego. - Pamiętać trzeba o tym, że mamy sytuację zupełnie nadzwyczajną - jeśli chodzi o to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą i to rzutuje na wszystkie decyzje, które są podejmowane, czy to przez polski parlament, czy to przez polski rząd, czy to przez prezydenta - powiedział.

Taśmy najpierw trafiły w rosyjskie ręce?

Sprawa zaczęła się po tym, jak w poniedziałek tygodnik "Newsweek" napisał, że Marcin W. - wspólnik biznesowy Marka Falenty, skazanego za organizację w l.2013-2014 podsłuchów najważniejszych osób w państwie - zeznał w śledztwie dotyczącym spółki zajmującej się sprowadzaniem do Polski węgla z Rosji, której współwłaścicielem był Falenta, że zanim taśmy nagrane w restauracji "Sowa i Przyjaciele" wstrząsnęły polską sceną polityczną, trafiły w rosyjskie ręce, a "prokuratura wszczyna śledztwo, ale unika wątku szpiegostwa" w tej sprawie.

We wtorek Donald Tusk, odnosząc się do publikacji "Newsweeka" dotyczącej zeznań Marcina W. stwierdził, że tylko komisja śledcza, niezależna od ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, mogłaby wyjaśnić, na czym polega wpływ rosyjskich służb na energetyczną politykę PiS. Uznał też Marcina W. za wiarygodnego świadka.

W reakcji na słowa szefa PO minister sprawiedliwości, prokurator generalny Zbigniew Ziobro zapowiedział upublicznienie protokołów dotyczących zeznań Marcina W. Zostały one opublikowane na stronie Prokuratury Krajowej w środę wieczorem. Wynika z nich m.in. że Marcin W. zeznawał (w 2017 i 2018 r.) iż wręczył łapówkę w wysokości 600 tys. euro M.T., "synowi byłego premiera". Miało to mieć miejsce w 2014 r. i jak zeznawał Marcin W., pieniądze włożył do reklamówki ze sklepu Biedronka, a miała to być "prowizja za zgodę" ówczesnych władz na transakcję dotyczącą sprowadzania węgla z Rosji.

Michał Tusk oświadczył w środę, że to "totalne bzdury", że nie poznał Marka Falenty ani Marcina W. i nigdy też nie był przesłuchiwany w tej sprawie. Wskazał też, że prokuratura protokoły z tymi zeznaniami ma "od lat".

Donald Tusk zapytany następnego dnia przez dziennikarza TVN24, czy widział i dostał kiedykolwiek reklamówkę z 600 tys. euro, odpowiedział, że "nie widział takiej kwoty pieniędzy". - Nie jestem dzisiaj w nastroju do żartów, nawet jeśli to, co wyprawia minister Ziobro wydaje się groteskowe, naruszające wszystkie normy i obyczaje, to jednak trudno z tego robić kabaret, bo to jest bardzo poważna sprawa - zaznaczył. Zapewnił, że nadal chce powołania komisji śledczej, która zbadałaby wpływ rosyjskich służb na energetyczną politykę PiS. Oświadczył też, że nie da się zastraszyć.

Aleksandra Rebelińska