"Nieczęsto można oglądać na żywo, jak rozpada się doktryna polityki zagranicznej. W nocy w czwartek nadszedł czas. Władimir Putin rozpoczął militarną inwazję na Ukrainę na pełną skalę (...), po raz pierwszy w ludzkiej pamięci wybuchła wojna w Europie w ten sposób: to naga agresja militarna" - czytamy w tekście Tobiasa Rappa.
Rozpad niemieckiej polityki wobec Rosji
"To także koniec polityki niemieckiej wobec Rosji ostatnich dziesięcioleci. (...) Niemcy wierzyli, że bezpieczeństwo i pokój w Europie można osiągnąć tylko we współpracy z Rosją, a nie w konfrontacji. (...) Było to jedno z podstawowych założeń niemieckiej polityki zagranicznej".
Jednak "teraz to koniec. Już we wtorek przemówienie Putina ujawniło, że nie można z nim dojść do porozumienia. A Republika Federalna jest prawie bezradna na początku wojny, którą rozpętał rosyjski prezydent".
Nie chodzi tylko o to, że "w ciągu ostatnich kilku tygodni partnerów z Europy Wschodniej zdenerwowało długie wahanie, czy podjąć zdecydowane działania poprzez rezygnację z rurociągu Nord Stream 2, czy poprzez dostawy broni na Ukrainę. Generalnie niemiecka polityka zagraniczna nie ma już planu. To, w co wierzono od lat (i ostatnio bardzo rozpaczliwie), okazało się błędne".
Interesy ekonomiczne ponad szlachetnymi pobudkami?
Jak to mogło się stać? "Polityka Niemiec wobec Rosji miała dobre powody. Był to projekt pokoleniowy dzieci tych mężczyzn, którzy kiedyś napadli na Związek Radziecki i prowadzili wojnę na zagładę. Sprzyjała temu również wdzięczność lat po upadku muru, za to, że Sowieci pozwolili Niemcom na zjednoczenie mimo zbrodni. I oczywiście nie opierała się tylko na szlachetnych motywach – opiera się na interesach ekonomicznych (...)".
Równocześnie "zawsze dochodziło do obłudy. Rozumowanie ostatnich 30 lat przypisywało wyłącznie Rosji dawną rolę wielkiego mocarstwa - Związku Radzieckiego. A przecież zbrodnie Wehrmachtu popełniano kiedyś na szerokim pasie ziemi rozciągającym się od krajów bałtyckich i Rosji przez Polskę, dzisiejszą Białoruś i Ukrainę; na Ukrainie Niemcy dokonali nawet szczególnych spustoszeń. (...) Armia Czerwona była wielonarodowa. Poczucie głębokiego długu odnosiło się jednak tylko do Rosji. Nie do innych krajów. Ukraina? Nieważne. Białoruś? Nieważne. Kraje bałtyckie? Nieważne".
"Nonszalancja, z jaką niemieccy politycy przez długi czas ignorowali obawy i najnowszą historię tych krajów na rzecz stosunków niemiecko-rosyjskich, jest prawdopodobnie jedną z głównych przyczyn błędnej oceny Rosji przez niemieckich polityków. I oczywiście rosyjski kapitał napłynął do Niemiec. Pieniądze, za które kupiono domy, firmy, udziały w Schalke 04 i byłego kanclerza wraz z jego siecią" - podkreśla autor.
Era dobrobytu dobiega końca?
RFN "ma za sobą 30 względnie szczęśliwych lat. W erze rosnącego dobrobytu i stabilności. Niewiele krajów skorzystało z integracji europejskiej i globalizacji w takim stopniu, jak Niemcy. (...) Szło tak dobrze, że wielu wmawiało sobie, że tak będzie na zawsze, a wielu nawet nie wyobrażało sobie, że ten świat nadal opiera się na interesach i władzy".
"Ale ta era dobiega końca" - uważa autor tekstu. Rosja jest obecnie "otwarcie rewizjonistycznym mocarstwem, które ostatecznie odzyskuje część swojej dawnej strefy wpływów (...)". Nie brakuje też poważnych konfliktów między Chinami a Zachodem. "W krótkiej perspektywie będzie to kwestia odrzucenia rosyjskiej agresji. Jednak w perspektywie średnio- i długoterminowej Republika Federalna musi myśleć bardziej o swoich interesach narodowych. Jak wyglądają i jak należy je zabezpieczać".
"Spiegel" zwraca uwagę, że "nowa minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock ogłosiła, że "ukierunkuje niemiecką politykę zagraniczną na ekologię i feminizm. Co to przyniesie, jest sprawą otwartą. To może być szansa. Byłoby jednak dobrze, gdyby Republika Federalna nie wpadała z jednej iluzji w drugą i gdyby niemiecka polityka zagraniczna stała się wreszcie realistyczna".