Wczoraj wieczorem ministrowie pracy krajów UE debatowali w Brukseli nad nowelizacją dyrektywy o czasie pracy. Nie mamy jednak co liczyć na to, że Unia pozwoli nam odroczyć wejście w życie przepisów, które pozwoliłoby zmusić lekarzy do pracy powyżej 48 godzin oraz nie płacić im za dyżury jak za nadgodziny. Zaproponowane przez prezydencję portugalską korekty, nawet jeśli dojdzie do porozumienia, nie zapobiegną grożącemu nam kryzysowi.

Reklama

"Lekarz pracuje 48 godzin tygodniowo, a bierze nadgodziny tylko wtedy, gdy wyrazi na to zgodę" - tłumaczy Kazimierz Kuberski, wiceminister pracy, który reprezentuje Polskę w stolicy Belgii. Resort zdrowia pokładał wielkie nadzieje w klauzuli opt-out wprowadzającej zmiany w zaliczaniu do czasu pracy dyżurów, różnicując je na czas aktywnej pracy i czas czuwania.

"Ale to zmiany dotyczące zarządzania. Nadal wymagana jest indywidualna zgoda pracownika na pracę ponad 48 godzin w tygodniu. Nikt nie może go zmusić do pracy ponad normę, a jeśli bierze nadgodziny, to muszą być one dodatkowo płatne" - dodaje Henryk Michałowicz, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich.

Wygląda na to, że Ministerstwo Zdrowia nie będzie mogło dłużej chować głowy w piasek. Wprawdzie jedną z opcji było dalsze opóźnianie wejścia w życie przepisów, ale wtedy Polska musiałaby się liczyć z unijnymi sankcjami i postępowaniem przed Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu.

Reklama

Dlatego we wtorek wiceminister zdrowia Krzysztof Grzegorek jasno powiedział, że jego resort wycofuje się z takich zamiarów. "Jednak prace nad nowelizacją ustawy o czasie pracy nadal trwają" - uzupełnia Ewa Gwiazdowicz, rzeczniczka resortu.

Czy zostaną zakończone do 1 stycznia? Wątpliwe. A tego właśnie dnia zawiśnie nad nami widmo paraliżu placówek medycznych. Na mocy wchodzącej w życie ustawy o zakładach opieki zdrowotnej lekarz, czy pielęgniarka nie będą mogli być zmuszani przez dyrektorów do pracy ponad normę.

Takie przepisy obowiązują w całej Unii i Polska wchodząc do Wspólnoty miała obowiązek zmienić swoje prawo. Tymczasem pracownicy służby zdrowia przez ostatnie lata harowali nawet 80 godzin w tygodniu i nikt nie płacił im za dodatkową pracę. Dyżury medyków nie były bowiem wliczane do czasu pracy.

Reklama

"To chory system i najzwyklejszy wyzysk. Na szczęście, w nowym roku to się skończy" - mówi Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Wzięcie dyżuru będzie bowiem zależało tylko i wyłącznie od dobrej woli pracownika, a zdaniem związków lekarskich w środowisku lekarzy jest jej już wyjątkowo niewiele.

"Jeśli nie dostaniemy podwyżek i wynagrodzenia w wysokości trzykrotnej średniej pensji, to lekarze nie będą brali dyżurów i szykuje się w szpitalach spore zamieszanie" - ostrzega Bukiel.

Dyrektorzy szpitali są zdecydowanie bardziej dosadni. "To będzie kataklizm. Gdyby ziścił się czarny scenariusz, to nie będziemy mieli nocnej opieki dla pacjentów, bo nie będzie nas stać na opłacenie nadgodzin za dyżury, wydłuży się oczekiwanie na zabiegi i operacje" - wieszczy Zdzisław Janowiak, dyrektor szpitala powiatowego w Tczewie.

Jego zdaniem menedżerowie placówek medycznych będą mieli wtedy tylko jedno wyjście - wyciągnąć rękę po dodatkowe pieniądze do NFZ, aby mieć czym zachęcić lekarzy do pracy.