Złoty traci na wartości, bo dziś kto może, ucieka do dolara. Dzieje się tak mimo bezprecedensowej akcji rezerwy federalnej, która w dwóch szybkich rundach obniżyła stopy procentowe w USA do zera, zaczęła skupywać aktywa z rynku i ogłosiła, że będzie bezpośrednio kupowała obligacje od firm mimo zapowiedzi pakietu rządowego wsparcia, w tym wypłaty bezpośrednio 1000 dol. każdemu Amerykaninowi w ciągu dwóch najbliższych tygodni.

Trwa ładowanie wpisu

– Wzrost wartości dolara jest kolejnym ciosem dla rynków wschodzących. Popyt na amerykańską walutę neutralizuje każde potencjalne uderzenie w gospodarkę USA po ostrych cięciach Fed. Rynki wschodzące będą nadal borykać się z dużymi problemami, bo inwestorzy unikają ryzyka, kierując się w stronę bezpiecznych przystani – tłumaczył agencji Bloomberg Mitul Kotecha, starszy strateg rynków wschodzących w TD Securities w Singapurze. Według Institute of International Finance w ciągu 45 dni od pierwszych informacji o rozprzestrzeniającej się epidemii z rynków wschodzących odpłynęło 30 mld dol. A ostatnio proces ten gwałtownie przyspieszył.
Reklama
Widać to w notowaniach złotego. Dolar w tydzień podrożał o 25 gr, czyli o ponad 6 proc. Złoty wyraźnie traci też do euro (prawie 4 proc.) i do franka szwajcarskiego (ok. 4 proc.). Kurs euro zbliża się co jakiś czas do 4,50 zł, za franka już od kilku dni trzeba płacić więcej niż 4,25 zł.
Oprócz globalnych zawirowań wpływ na notowania mają też nasze lokalne problemy. Plan wspierania banków w płynność, jaki ogłosił NBP, również będzie osłabiał złotego, bo niektóre elementy oznaczają zwiększenie bazy monetarnej banku centralnego. Czyli – mówiąc potocznie – drukowanie złotego. Taki będzie efekt skupowania obligacji skarbowych z rynku wtórnego.
– Nakładając na to środowisko, w którym to się dzieje, mamy taką mieszankę, która złotemu nie służy – zwraca uwagę Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium.
Czy osłabieniem złotego należy się dziś przejmować? Zwykle kurs walutowy w czasach kryzysowych działa trochę jak zderzak. W gospodarce takiej jak polska, gdzie dużą rolę odgrywa popyt zewnętrzny, osłabienie złotego jest dobre, bo zwiększa konkurencyjność cenową.
Problem w tym, że taki schemat działa w czasie „normalnego” kryzysu. Tym razem kryzys jest daleki od standardowego. Zamknięcie granic, wygaszenie działalności całych sektorów gospodarki, utrudnienia w branżach, w których byliśmy eksportową potęgą – jak transport – powodują, że konkurencyjność cenowa schodzi na drugi plan.
– O ile w czasie wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. spadek złotego zadziałał jak stabilizator, co uchroniło polską gospodarkę przed recesją, o tyle dziś ten prosty mechanizm nie zadziała. I tak stoimy: nie ma przepływu towarów albo jest on bardzo ograniczony. Za to w krótkim terminie spadek kursu może mieć negatywny efekt i dla sektora finansowego, i dla gospodarstw domowych – mówi Marcin Czaplicki, ekonomista PKO BP.
Rzeczywiście, udział zadłużenia walutowego w strukturze kredytów jest niemały. I nie chodzi tylko o frankowiczów, choć właśnie w kredytach osób prywatnych, szczególnie hipotecznych, jest to bardzo widoczne. Według stanu na styczeń tego roku kredyty walutowe stanowiły ponad 27 proc. wszystkich mieszkaniowych, a ich wartość zbliżała się do 122 mld zł. W strukturze kredytów dla firm pożyczki w obcych walutach też są istotną pozycją: w styczniu warte były 93 mld zł, co stanowiło ok. 26 proc. całego portfela. Największa część firmowych kredytów walutowych to umowy na finansowanie inwestycji (prawie 39 mld zł, mniej więcej jedna trzecia całej puli) i na zakup nieruchomości (ponad 30 mld zł, prawie połowa wszystkich kredytów zaciągniętych przez firmy na ten cel).
– Oczywiście, banki wprowadzają teraz wakacje kredytowe, więc z punktu widzenia kosztów obsługi długu u kredytobiorców nic się nie dzieje. Ale wartość zadłużenia w bilansach banków zacznie puchnąć. I jeśli nic się nie zmieni w podejściu do tworzenia buforów kapitałowych na te cele, to jest to jakiś dodatkowy koszt – mówi Marcin Czaplicki. I dodaje, że w całości zadłużenia firm prywatnych udział instrumentów walutowych jest większy, sięga 30 proc. Mowa np. o obligacjach emitowanych w obcych walutach. Ich obsługi wakacje kredytowe nie obejmują. Kupony od takich obligacji płaci się w ustalonych okresach, na szczęście niekoniecznie te płatności muszą wypadać teraz.
Mateusz Sutowicz uważa, że osłabianie się złotego to koszt, który musimy obecnie ponieść. Bo jeśli spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, to jest to skutek uboczny pakietu, który ma przecież wspierać firmy i konsumentów. Osłabienie złotego to gorzka pigułka, którą trzeba przełknąć.
Jak każda pigułka może ona wywoływać skutki uboczne, ale jej zadaniem jest leczyć. Trzeba mieć nadzieję, że będzie tak z działaniami NBP i jak już opadnie cała ta histeria, to wszystko wróci na stare tory. Choć dziś tak naprawdę nie wiemy, dokąd nas ta droga zaprowadzi – mówi ekonomista.