Zarzuty Najwyższej Izby Kontroli wobec Komisji Nadzoru Finansowego dotyczą nie tylko zajmowania się GetBackiem, ale także podmiotami, które oferowały i sprzedawały jego obligacje. Kontrolerzy zauważają też, że nadzór nie skupiał się na tym, jak windykacyjna spółka zarządza funduszami sekurytyzacyjnymi. Te znajdowały się w TFI współpracujących z GetBackiem i do nich trafiały portfele wierzytelności, które spółka kupowała od banków czy firm telekomunikacyjnych, by następnie odzyskiwać przedawnione długi. Kontrola obejmowała okres od powstania spółki w 2012 r. do stycznia 2018 r., czyli trzy miesiące przed wybuchem afery.
Przegapione okazje
Gros zastrzeżeń wobec KNF dotyczy okresu, kiedy na jej czele stał Marek Chrzanowski. W październiku 2016 r. został powołany na stanowisko i opuścił je w niesławie w listopadzie 2018 r. po ujawnieniu przez "Gazetę Wyborczą" nagrania jego spotkania z bankierem Leszkiem Czarneckim. Z rozmowy wynikało, że Chrzanowski chce, by główny akcjonariusz Getin Noble Banku i Idea Banku zatrudnił jego znajomego prawnika. Prokuratura postawiła mu zarzut przekroczenia uprawnień, po czym Chrzanowski trafił na dwa miesiące do aresztu.
W ciągu tych dwóch lat, kiedy przewodniczącym KNF był Chrzanowski, było kilka okazji, aby ukrócić oszukańczy proceder z udziałem wrocławskiego windykatora. "Zdaniem NIK, brak skuteczności organu nadzoru był spowodowany ograniczoną skalą działań nadzorczych Urzędu w ramach posiadanych uprawnień" – czytamy w ogólnej ocenie KNF, która jest częścią liczącego przeszło 70 stron wystąpienia pokontrolnego.
Ponad tydzień temu główne wnioski z kontroli ujawniła "Gazeta Finansowa", stawiając tezę, że już w 2014 r. (wtedy nadzorowi szefował Andrzej Jakubiak powołany za kadencji PO-PSL) komisja miała wiedzę o nieprawidłowościach i nic z tym nie robiła. Nie potwierdza jednak tego wynik kontroli, w którym jest tylko jednozdaniowa wzmianka o tym, że „już w opinii do sprawozdania finansowego za 2014 r. biegły rewident zwracał uwagę na niepewność danych finansowych dotyczących pakietów wierzytelności grupy kapitałowej GetBack”.
Emisje publiczne uwiarygodniły spółkę u inwestorów nieprofesjonalnych – ci nie wiedzieli, że zatwierdzenie prospektu przez KNF niewiele znaczy Najwięcej sygnałów ostrzegawczych nadzór dostał jednak w 2017 r. i to wtedy podejmował działania, które powinny ujawnić nielegalną działalność spółki i instytucji, które wpychały klientom trefne obligacje windykatora. Jednym z momentów, kiedy powinna się nadzorowi zapalić lampka ostrzegawcza, było pismo sygnalisty z końca 2017 r. wskazujące na nieprawidłowości w działaniu trzech spółek windykacyjnych. Opisywaliśmy te pisma w DGP. Jedną ze spółek był GetBack, ale kontrola w nim zaczęła się w lutym 2018 r.
"Jednak dopiero w kwietniu 2018 r., po zawieszeniu publicznego obrotu papierami wartościowymi (po wybuchu afery – red.), kontrolerzy zajęli się istotą problemu opisanego w zawiadomieniu. W wyniku tych działań ujawniono manipulacje danymi o sytuacji finansowej spółki i dużą skalę nieprawidłowości, w wyniku czego w kwietniu 2018 r. skierowano do organów ścigania zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, które uzupełniono 48 razy po wykryciu kolejnych naruszeń prawa" – ustalił NIK.
Zdaniem kontrolerów jeszcze przed anonimowym donosem na GetBack urzędnicy nadzoru mieli możliwość wyłapania nieprawidłowości związanych z naruszeniem obowiązków informacyjnych. Te zaś dla podmiotów notowanych dla giełdzie są określone w przepisach. NIK zwraca uwagę, że KNF powinien baczniej przyjrzeć się sprawozdaniu finansowemu windykatora za III kw. 2017 r.
"Przy założeniu, że działania te miałyby dalsze konsekwencje prowadzące do całkowitego zaprzestania od listopada 2017 r. nabywania obligacji Spółki w ofercie publicznej i prywatnej, wartość emisji obligacji Spółki zostałaby ograniczona o ponad 660 mln zł. Kwota ta stanowiłaby ok. 20 proc. całkowitej wartości obligacji wyemitowanych przez GetBack, przekraczającej 3,4 mld zł" – podkreślają kontrolerzy. Można więc wnioskować, że jakaś część inwestorów nie poniosłaby straty, gdyby od jesieni 2017 r. zakup papierów GetBacku był niemożliwy.
NIK zwraca także uwagę, że spółka, oferując dług w emisjach publicznych, gdzie wymagane jest zatwierdzenie prospektu przez KNF, uwiarygodniała się w oczach inwestorów indywidualnych. Do nich trafiały zaś emisje prywatne, które nie są przez nikogo nadzorowane. Kontrolerzy NIK zwracają uwagę, że aż 92 proc. sprzedanych obligacji odbyło się w takich emisjach. "W UKNF nie było praktyki, by przeprowadzać kontrolę podmiotów podlegających nadzorowi KNF w sytuacji, gdy – tak jak GetBack w 2017 r. – przeprowadzały ofertę publiczną papierów wartościowych" – pisze NIK.
Zgodnie z przepisami nadzór zajmuje się tylko sprawdzeniem, czy prospekt jest prawidłowy pod względem formalnym. Nie bada kondycji finansowej spółki, jej modelu biznesowego czy sprawozdań. Emisje publiczne, choć w niewielkiej skali, uwiarygodniły spółkę u inwestorów nieprofesjonalnych – ci zapewne nie wiedzieli, że zatwierdzenie prospektu przez nadzór niewiele znaczy, a już na pewno nie zwiększa bezpieczeństwa ich inwestycji.
Kolejny problem, na który zwrócili uwagę kontrolerzy, to dystrybucja trefnych obligacji windykatora i m.in. rola, jaką odgrywał Idea Bank. Temu podmiotowi NIK poświęca najwięcej miejsca, bo kontrolowana przez Leszka Czarneckiego instytucja nie miała zezwoleń, by sprzedawać obligacje. KNF ustaliła to w ramach kontroli, którą prowadziła po wybuchu afery. W DGP opisywaliśmy jako pierwsi wnioski z tej kontroli w listopadzie 2018 r. Zdaniem NIK szansa, aby wykryć ten proceder, była wcześniej.
Prokuratura wciąż tropi nieprawidłowości
Afera z udziałem wrocławskiej spółki windykacyjnej to największy skandal na polskim rynku kapitałowym. Od jej wybuchu w kwietniu ub.r. prawie 50 osób usłyszało zarzuty. Śledczy z Prokuratury Regionalnej w Warszawie zabezpieczyli ponad 330 mln zł na poczet przyszłych kar. Wielu podejrzanych trafiło decyzją sądu do aresztu. W tym były prezes GetBacku Konrad K., któremu pod koniec kwietnia przedłużono areszt o kolejne trzy miesiące. W sumie spędzi więc w nim rok. Z naszych ustaleń wynika, że ma już co najmniej kilkanaście zarzutów. Do części się przyznał i składa obszerne wyjaśnienia. W tym takie, które obciążają inne osoby. Razem z nim status podejrzanych ma większość byłych członków zarządu i dyrektorów spółki. Zarzuty są ciężkiego kalibru, a grozi za nie nawet 10 lat pozbawienia wolności.
W toku ustaleń prokuratury i urzędników KNF udało się pokazać, jak ze spółki wyprowadzano pieniądze, fałszowano sprawozdania finansowe, oszukiwano inwestorów. W proceder ten zdaniem śledczych były zamieszane również inne instytucje finansowe, w dużej mierze towarzystwa funduszy inwestycyjnych i banki. Z zarzutami do aresztu trafił m.in. jeden z najbardziej znanych inwestorów giełdowych Piotr Osiecki, twórca, główny akcjonariusz i wieloletni prezes Altus TFI. Nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów, a zdaniem prokuratury między październikiem 2016 r. a początkiem sierpnia 2017 r. miał przyczynić się do tego, że GetBack stracił ponad 160 mln zł w związku z zakupem konkurencyjnej spółki windykacyjnej EGB Investment za ponad 207 mln zł od funduszy zarządzanych przez Altusa. Według śledczych wartość EGB nie przekraczała 47 mln zł, a mężczyźni (razem z Osieckim zarzuty ma Jakub Ryba, były wiceprezes TFI), sprzedając ją, mieli świadomość faktycznej niższej wartości firmy. Do tego jeszcze mieli działać wspólnie z innymi osobami, m.in. z Konradem K., dla osiągnięcia korzyści majątkowej. To największa szkoda majątkowa, jaką zdaniem śledczych wyrządzono GetBackowi. Cała afera mocno uderzyła w giełdę, doprowadziła do masowego odpływu środków z funduszy inwestycyjnych i skłoniła polityków do działań wzmacniających nadzór. ©℗
Nadzór się broni
Wiele z zarzutów, które urzędnikom KNF stawia NIK, było już przedmiotem publicznej debaty. Formułowali je politycy opozycji, eksperci, a pośrednio nawet współpracownicy premiera Morawieckiego. To oni doprowadzili do zmian w funkcjonowaniu nadzoru finansowego, co było pokłosiem afery GetBacku i miało w przyszłości zapobiec podobnym skandalom.
Komisja stworzyła nawet coś na kształt białej księgi, która trafiła w połowie lutego tego roku na biurka posłów z Komisji Finansów Publicznych. W 40-stronicowym dokumencie, który opisaliśmy kilka miesięcy temu, nadzór broni się m.in. przed tym, że zlekceważył zawiadomienie sygnalisty, tłumaczy, jaka jest jego rola nadzorcza, jeśli chodzi o takie podmioty jak GetBack: jest znacznie bardziej ograniczona w stosunku do tego, co urząd robi w bankach, u ubezpieczycieli, w domach maklerskich czy funduszach inwestycyjnych, i koncentruje się na tym, jak spółka wywiązuje się z obowiązków informacyjnych.
Kontrolerzy NIK zwracają jednak uwagę, że nawet w podmiotach ściśle nadzorowanych KNF nie wychwyciła nieprawidłowości, a najdobitniej pokazującym to przykładem jest Idea Bank.
„UKNF, posiadając dane dotyczące istotnego wzrostu w planie finansowym przychodów z opłat i prowizji w Idea Banku (o 17 proc. w stosunku do roku poprzedniego) oraz udziału tej pozycji w generowaniu wyniku finansowego odbiegającego od udziału w innych bankach, nie objął tej kwestii badaniem w inspekcji, która została rozpoczęta w listopadzie 2017 r. Przychody te bank osiągał w istotnym stopniu z tytułu pośrednictwa w sprzedaży obligacji GetBacku. Sprawowany nadzór w tym okresie był nieskuteczny, gdyż nie pozwolił na wykrycie wówczas faktu, że Idea Bank wykonywał te działania nielegalnie, nie posiadając zezwolenia na pełnienie funkcji agenta firmy inwestycyjnej” – czytamy w wystąpieniu NIK.
Sprawy te wyszły na jaw dopiero po tym, jak KNF weszła do banku Leszka Czarneckiego z kolejną kontrolą już po wybuchu afery. Jej pokłosiem, ale także działań prokuratury i kierowanych do niej zawiadomień przez sam bank, jest to, że zarzuty usłyszało dwóch byłych prezesów Idea Banku, część byłych już członków zarządu i dyrektorów, a nawet szeregowi pracownicy, którzy wciskali klientom obligacje jako bezpieczną alternatywę dla lokat.
Prokuratura zaś pokusiła się o złożenie pierwszych pozwów cywilnych przeciwko bankowi, żeby pomóc obligatariuszom odzyskać zainwestowane środki.
Dobre słowo od NIK
Kontrolerzy doceniają działanie nadzoru po tym, jak problemy windykatora stały się już wszystkim znane. „Duże zaangażowanie Urzędu w działania nadzorcze pozwoliło na zidentyfikowanie naruszeń prawa przez GetBack, podmioty rynku finansowego zobowiązane do nadzorowania Spółki oraz oferujące i sprzedające jej papiery wartościowe. Wyniki tych działań będą miały istotne znaczenie w egzekwowaniu odpowiedzialności tych podmiotów i osób działających w ich imieniu za stwierdzone nieprawidłowości (...)” – czytamy w dokumencie. Tutaj także kontrolerzy dopatrzyli się nieprawidłowości.
Urząd KNF nie zamierza komentować materiałów pochodzących z niezidentyfikowanego źródła, nieautoryzowanych przez instytucję, której autorstwo jest im przypisywane - mówi DGP Jacek Barszczewski, rzecznik prasowy komisji. Dokument, który opisujemy, nie budzi jednak żadnych zastrzeżeń co do autentyczności. Jest to wersja, która trafiła do KNF, ale nie zawiera jeszcze odniesienia urzędu do uwag, które kilkanaście dni temu nadzór zgłosił. Ostateczna wersja, którą NIK zamierza opublikować najwcześniej pod koniec października, będzie się pewnie różniła od tej, którą opisujemy.
Nawet jeśli kolegium NIK odrzuci uwagi komisji, to pewnie przychyli się do tego, żeby nie ujawniać informacji objętych tajemnicą zawodową – mówi nam osoba znająca szczegóły dokumentu. W wystąpieniu pokontrolnym jest bowiem dużo informacji o postępowaniach administracyjnych, inspekcjach w konkretnych bankach, domach maklerskich czy TFI. Rzecznik prasowy KNF liczy, że kontrolerzy z uwag się wycofają. Z doświadczenia UKNF wynika, że wystąpienia pokontrolne NIK odbiegają znacząco od pierwotnych projektów z uwagi na wnoszone w toku postępowania przez podmiot kontrolowany umotywowane zastrzeżenia - mówi DGP.