Listonosze i inni pracownicy Poczty Polskiej odziani w żółte kamizelki jak blokujący ulice Francuzi? 30 kwietnia okaże się, czy Solidarność sięgnie po ten środek, by skłonić zarząd spółki do podniesienia wynagrodzeń.
Związkowcy domagają się podwyżki o 500 zł brutto – z mocą od 1 lutego br. O tyle więcej mieliby co miesiąc dostawać wszyscy pocztowcy objęci zakładowym układem zbiorowym pracy. Jeśli zarząd nie przystanie na te warunki, Solidarność ‒ skupiająca ponad 15 proc. osób zatrudnionych u największego w kraju pracodawcy – rozpocznie protest. Rozmowy kierownictwa Poczty z działającymi w niej związkami na temat funduszu płac toczą się od początku roku. Kolejną turę zaplanowano na najbliższy wtorek. Związek uważa, że to spotkanie ostatniej szansy.
‒ Związek postanowił, że protestu nie będzie, jeśli we wtorek podpiszemy porozumienie płacowe. Pójdziemy na to spotkanie z dobrą wolą. Pytanie, czy wykaże ją też pracodawca – mówi Bogumił Nowicki, przewodniczący NSZZ "Solidarność" Poczty Polskiej. Od wczoraj organizacja jest z pracodawcą w sporze zbiorowym z powodu braku podwyżek.
Rzeczniczka spółki Justyna Siwek potwierdza, że na 30 kwietnia zaplanowano rozmowy na temat funduszu wynagrodzeń. Oprócz "S" weźmie w nich udział druga reprezentatywna organizacja ‒ Związek Zawodowy Pracowników Poczty. Siwek nie informuje jednak, czy zarząd widzi szansę porozumienia. Jeśli do niego nie dojdzie, to w tygodniu od 6 maja członkowie pocztowej "S" będą pracować w żółtych kamizelkach. Takie odblaskowe stroje noszą od jesieni ub.r. demonstranci domagający się m.in. wyższych płac i niższych podatków – początkowo we Francji, a później także w innych krajach, m.in. w Belgii, Holandii i Portugalii.
Kolejnym etapem protestu ma być pikieta przed siedzibą zarządu Poczty. Szczegółów dalszych działań związek na razie nie ujawnia.
‒ O podwyżkę wystąpiliśmy na początku roku, oczekując, by było to 350 zł brutto. Przez te kilka miesięcy nie doczekaliśmy się jednak pozytywnego odzewu ze strony pracodawcy, który w naszym odczuciu grał na zwłokę. Dlatego podnieśliśmy kwotę do 500 zł i zmieniliśmy ton z oczekiwania na żądanie – relacjonuje Bogumił Nowicki.
W marcu członek zarządu Poczty Grzegorz Kurdziel w rozmowie z DGP zapewniał, że wszelkie dodatkowe środki, jakie uda się firmie wygospodarować, "zostaną w pierwszej kolejności przeznaczone na zwiększenie wynagrodzeń". Zastrzegał jednak, że ewentualna podwyżka będzie uzależniona od przychodów i kosztów w pierwszych miesiącach roku (spółka nie ujawnia ich wielkości).
Ze względu na skalę zatrudnienia płace są głównym składnikiem kosztów Poczty (w 2017 r. było to 70 proc., tj. 4,2 mld zł; struktury wydatków z ub.r. jeszcze nie podano). Łącznie w latach 2016–2018 pensje w spółce wzrosły o prawie 700 zł brutto, a z uwzględnieniem premii – o ok. 1,2 tys. zł. W ub.r. Poczta przeznaczyła na podwyżki wynagrodzeń 255 mln zł. Minimalna płaca pocztowca to obecnie 2,5 tys. zł brutto. Ustawowa płaca minimalna to 2,25 tys.
‒ Podwyżka o 500 zł jest według nas możliwa, Poczta jest w stanie na to zarobić – przekonuje Bogumił Nowicki. ‒ Mamy np. potężne rezerwy w umowach z dużymi klientami, niektóre kontrakty wykonujemy wręcz poniżej kosztów. Godzimy się też na wysokie kary – argumentuje. Jego zdaniem korekta umów pozwoliłaby na zwiększenie wpływów, a więc i zysku.
Zarząd podkreśla, że firma musi zarobić nie tylko na fundusz płac, ale i na inwestycje w infrastrukturę, bo inaczej nie będzie konkurencyjna. W ub.r. na inwestycje – m.in. w logistykę i systemy informatyczne ‒ Poczta przeznaczyła 200 mln zł. Do 2023 r. planuje zaś nakłady rzędu 1,3 mld zł.