Choć od przejęcia władzy przez rząd Prawa i Sprawiedliwości minęło już ponad półtora roku, to sytuacja kadrowa w kontrolowanych przez państwo przedsiębiorstwach wciąż daleka jest od stabilizacji. Najgoręcej jest w PZU i firmach, na których funkcjonowanie największy polski ubezpieczyciel ma istotny wpływ. Najpierw szefem PZU przestał być Michał Krupiński, a po zamknięciu transakcji, w wyniku której doszło do repolonizacji Pekao, z funkcji prezesa banku odwołany został Luigi Lovaglio. Kupującym było konsorcjum PZU – Polski Fundusz Rozwoju. Nowy zarząd ma także Alior, gdzie PZU ma jedną czwartą udziałów. Z dalszego kierowania bankiem zrezygnował Wojciech Sobieraj, który prezesem Aliora był od jego powstania w 2008 r.
Posady w tym roku stracili także prezesi Giełdy Papierów Wartościowych, Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Energi. Takie są skutki walki o wpływy w kontrolowanych przez państwo spółkach między różnymi grupami interesów w ramach obozu władzy. W zeszłym roku rachunek, który zapłacili wszyscy akcjonariusze tych firm przede wszystkim za czyszczenie zarządów z menedżerów wybranych jeszcze przez koalicję PO–PSL, opiewał przynajmniej na 45 mln zł. W tym roku na razie koszty kadrowej karuzeli są zaskakująco niskie.
Lovaglio i Krupiński bez odprawy
Z raportu rocznego PZU wynika, że spółka nie płaci odpraw swoim menedżerom, a jedynie rekompensatę za zakaz konkurencji. Z tego tytułu Andrzej Klesyk, poprzedni prezes firmy, który zrezygnował z jej kierowania w grudniu 2015 r., otrzymał w zeszłym roku 1,35 mln zł. Wybrany w jego miejsce Krupiński został odwołany w połowie marca, ale w zeszłym tygodniu przejął stery Pekao. Rekompensatę z tytułu zakazu konkurencji otrzymywał maksymalnie przez 2 miesiące, co oznacza, że spółka zapłaci mu ponad 200 tys. zł. Zapewne podobną kwotę kosztować będzie PZU rezygnacja wiceprezesa Andrzeja Jaworskiego. Odejście byłego posła PiS, który porzucił politykę na rzecz państwowego biznesu, umożliwiło głośny transfer Małgorzaty Sadurskiej, szefowej Kancelarii Prezydenta, do zarządu największego krajowego ubezpieczyciela.
Lovaglio, którego Krupiński zastąpił, nie ma zapisanych żadnych rekompensat z tytułu zakończenia kariery w banku (podobnie jak Diego Biondo i Stefano Santini, dwaj inni pochodzący z Włoch członkowie zarządu, którzy złożyli rezygnacje), ale wciąż może liczyć na wypłatę premii z wypracowanych w poprzednich latach zysków. Uchodzący za najlepiej opłacanego bankowca w Polsce Lovaglio w ciągu sześciu lat kierowania Pekao, w czasie kiedy jego głównym udziałowcem była włoska grupa UniCredit, zarobił 52 mln zł.
Relatywne niedrogie będzie także odejście Wojciecha Sobieraja. Członkowie zarządu Aliora mają 12-miesięczny zakaz konkurencji i w tym czasie bank będzie im wypłacał wynagrodzenie. W przypadku Sobieraja chodzi o 2,5 mln zł.
Wynagrodzenie, które otrzyma od Jastrzębskiej Spółki Węglowej odwołany w marcu Tomasz Gawlik, można oszacować na 360 tys. zł.
Do rekordzistów daleko
To kwoty relatywnie niewielkie, biorąc pod uwagę koszty odpraw i rekompensat, które spółki musiały wypłacać menedżerom zwalnianym w pierwszej turze kadrowej karuzeli, kiedy pracę tracili członkowie zarządów pochodzący jeszcze z czasów poprzedniej koalicji rządzącej. Rekordzistą został Jacek Krawiec, szef Orlenu. Z tytułu odprawy i rekompensaty za zakaz konkurencji otrzymał od firmy ponad 3 mln zł. W niektórych spółkach (Enea, KGHM) różne formy wynagrodzenia dla odwołanych prezesów i menedżerów stanowiły ponad połowę wszystkich wypłat dla zarządów. Znaczne koszty poniosły także takie spółki jak Grupa Azoty czy Tauron, które przed końcem zeszłego roku doświadczyły dwóch tur zmian personalnych.
Choć nowy rząd postawił sobie za cel ujednolicenie zasad zarządzania kontrolowanymi przez państwo spółkami, także w zakresie wynagrodzeń menedżerów, to zasady, na jakich rozwiązywane są umowy o pracę, są bardzo różne. W dalszym ciągu hojny jest PKN Orlen – w przypadku odwołania członkowie zarządu mogą liczyć na oprawę o równowartości od 6 do 12 miesięcznych pensji. Są także zobowiązani do nieprowadzenia działalności konkurencyjnej przez 6 do 12 miesięcy. W tym czasie otrzymują od spółki comiesięczne wynagrodzenie. Mimo tego zarządzający firmą Wojciech Jasiński nie szans, by w razie odwołania otrzymać tyle samo, co Krawiec.
Przede wszystkim dlatego, że obowiązująca od września ustawa regulująca wynagrodzenia menedżerów spółek z udziałem Skarbu Państwa ograniczyła ich maksymalną wysokość w największych firmach do 15-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. W większości giełdowych spółek kontrolowanych przez państwo te regulacje już obowiązują. Niższe zasadnicze wynagrodzenie ogranicza także wysokość ewentualnej odprawy i innych rekompensat. Zatem Jasiński w razie zwolnienia może liczyć na 1,5 mln zł.
Inne zasady obowiązują w energetycznym Tauronie. W tej firmie prezes może liczyć na 3-miesięczną odprawę, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej pracował przynajmniej przez 12 miesięcy. Na tym zapisie prezes Remigiusz Nowakowski, odwołany przez radę nadzorczą w listopadzie zeszłego roku, stracił ponad 200 tys. zł. Stanowisko objął w grudniu 2015 r. i do rocznego stażu pracy zabrakło mu niecałego miesiąca. Jednak wyciąganie na tej podstawie wniosków, że dzięki temu spółka dokonała znaczących oszczędności, byłoby nieuzasadnione. Tauron, tak jak Orlen, płaci byłym menedżerom za powstrzymanie się od pracy u konkurencji. Spółka nie ujawnia, o jak długie okresy chodzi, ale koszty takiego rozwiązania są wysokie. W 2016 r. wypłaciła byłym menedżerom 5,8 mln zł, co stanowiło niemal połowę kosztów utrzymania zarządu w zeszłym roku.
Skromniej żegna się z prezesami Giełda Papierów Wartościowych. Małgorzata Zaleska, która szefową GPW przestała być w połowie marca, otrzymała zaledwie miesięczną odprawę (ok. 70 tys. zł). To jedyne pieniądze od spółki, bo GPW zwolniła byłą prezes z zakazu konkurencji. Poprzedni prezes, Paweł Tamborski, miał zagwarantowaną 3-miesięczną odprawę i obowiązywał go 3-miesięczny zakaz konkurencji. Łącznie z tego tytułu otrzymał w 2016 r. niemal 280 tys. zł.