PGNiG kupiło gaz na rynku spotowym pod koniec kwietnia tego roku. Była to pierwsza transakcja dokonana przez biuro spółki w Londynie, które działa tam od lutego. Gazowiec przypłynie do Polski z terminala Sabine Pass w Luizjanie. Nie wiadomo, ile zapłaciliśmy za amerykański surowiec. Władze PGNiG przekonują jedynie, że była to cena korzystna i nie wykluczają dalszej współpracy.
Według Janusza Steinhoffa, byłego wicepremiera i ministra gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, niewykluczone, że PGNiG zdecyduje w przyszłości o podpisaniu z USA kontraktu długoterminowego na dostawy LNG. Tym bardziej że – według naszych informacji – w planach jest również zakup dwóch pływających gazoportów.
– Im większa konkurencja, tym lepiej dla konsumentów. Dobrze, że kupujemy LNG nie tylko z Kataru – zaznacza Steinhoff. W ocenie Natalii Słobodian, ekspertki rynku surowców z Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, transport z USA jest historycznym sukcesem Polski i przełomem psychologicznym. Wydarzenie pokazuje, że nasz rynek gazowy staje się rzeczywiście konkurencyjny, a amerykańskie LNG jest kolejnym kierunkiem, z którego możemy kupować surowiec. Jak mówi DGP Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych (ISE), amerykański gaz jest kolejnym elementem dywersyfikacji dostaw. – Polskie podmioty takie jak PGNiG, PKN Orlen, Grupa Lotos, ale także spółki energetyczne powinny aktywnie włączyć się w wyścig o amerykańskie LNG – podkreśla Sikora.
Reklama

Dobre jakość i cena

Według analiz ISE cena surowca w pierwszym ładunku LNG wysłanym z USA do Europy, który dodarł pod koniec kwietnia 2016 r. do Portugalii, wynosi ok. 126,17 dol. za 1000 m sześc. Mimo że do tych kwot należy doliczyć koszt frachtu oraz opłaty regazyfikacyjne, już dziś widać, że amerykański gaz LNG może być konkurencyjny. Andrzej Sikora zwraca także uwagę, że amerykański gaz jest bardzo dobrej jakości – może mieć dużo wyższą kaloryczność (zawiera wyższe węglowodory – nie tylko metan).
– Ze strategicznego punktu widzenia jest to bezcenna transakcja. Pierwszy raz w historii amerykańskie LNG pojawi się w basenie Morza Bałtyckiego, bezpośredniej strefie wpływów rosyjskiego Gazpromu, ale także katarskiego i norweskiego dostawcy – mówi nam ekspert ISE. Jak dodaje, jest to też jasny komunikat z naszej strony, że polskie firmy są w stanie kupić, sprawdzić i wykorzystać „łupkowe LNG” (bo taki jest surowiec amerykański).
Według Michała Kurtyki, wiceministra energii, kolejne dostawy do gazoportu w Świnoujściu pokazują, że decyzja o jego budowie była słuszna. – Dzięki temu dziś możemy kupować gaz LNG niemal z każdego kierunku na świecie, a ten rynek mocno się zglobalizował – zaznacza Kurtyka.
Jak wskazują analizy ISE, dostawy gazu ziemnego w formie LNG do Europy stanowiły w 2016 r. już ok. 13 proc., wciąż jeszcze są więc dodatkiem do klasycznego podziału sił. Z roku na rok sytuacja LNG znacząco się poprawia i jego udział na europejskim rynku może się systematycznie zwiększać.
Jak twierdzi Słobodian, na mocne wejście gazu z USA do Europy wskazuje podana wiadomość o projekcie budżetu Stanów Zjednoczonych na 2018 r., w którym Donald Trump oferuje sprzedaż połowy strategicznej rezerwy ropy.

USA i Rosja zaleją gazem

– Wiadomo, że USA mają największe magazyny ropy na świecie, w których przechowywane jest ok. 688 mln baryłek surowca, a dodatkowo corocznie rośnie wydobycie ropy i gazu łupkowego w tym kraju – mówi ekspertka. Jej zdaniem, skoro Amerykanie już dziś mają nadwyżkę wydobycia surowca, będą zainteresowani otwieraniem nowych rynków. W ocenie Piotra Woźniaka, prezesa PGNiG, w najbliższym czasie na rynek europejski może trafić spory wolumen LNG ze Stanów Zjednoczonych.
Do końca 2020 r. z Teksasu wypłynie blisko 60 mld m sześc. gazu. Amerykanie będą chcieli znaczną część tej ilości ulokować na europejskim rynku – podkreśla Woźniak. Amerykański gaz może de facto zalać rynek europejski, a tego właśnie boją się Rosjanie, zwłaszcza że rynek LNG jest konkurencyjny pod względem cenowym.
– Rosyjska spółka czuje presję, jaką powoduje LNG na ceny gazu ziemnego w Europie (oczywiście jest to połączone ze spadkami ceny ropy naftowej na światowych rynkach) i w konsekwencji musi sam obniżać ceny na swój surowiec – tłumaczy Andrzej Sikora. W jego ocenie rosyjsko-amerykańska rozgrywka może doprowadzić do tego, że Gazprom będzie zmuszony gwarantować niskie ceny na swój surowiec. Zwłaszcza jeśli będzie chciał utrzymać strefy wpływów w Europie. – Gazprom, chcąc zrealizować swój plan zwiększania wolumenu o 100 mld m sześc. rocznie nawet z wybudowanym do końca 2019 r. Nord Stream 2 oraz Tureckim Potokiem, będzie musiał utrzymać tranzyt przez spłaconą już infrastrukturę w Polsce oraz na Ukrainie, by dosłownie zalewać Europę rosyjskim gazem. Będzie on tańszy i po prostu będzie go więcej – dodaje ekspert ISE.

Przełamanie korytarza

Według Woźniaka monopolistyczną pozycję rosyjskiego giganta może również pomóc przełamać korytarz norweski, czyli połączenie gazowe między Polską a Norwegią, którego budowa jest coraz bardziej realna.
Dywersyfikacja jest priorytetem PGNiG, zwłaszcza że po 2022 r. spółka nie wyklucza zaprzestania importu rosyjskiego gazu. Technicznie jest to możliwe. Bilans energetyczny w kwestii zapotrzebowania na błękitne paliwo bez dostaw z Gazpromu również będzie się zgadzał. Polska planuje tym połączeniem transportować własny gaz ze złóż na Morzu Północnym co najmniej 2,5 do 3 mld m sześc. rocznie. PGNiG chce jednak mieć jak największy dostęp do tej infrastruktury, więc wolumen może zwiększy się do ok. 8 mld m sześc. W efekcie, jeśli uda się wybudować połączenie z Norwegią, będziemy mieli nadwyżkę surowca. Nie wiadomo jednak, czy znajdziemy na nią odbiorców. Zwłaszcza że Nord Stream 2 może sprawić, iż takie kraje jak Czechy czy Słowacja nie będą kupować surowca z Polski, tylko rosyjski gaz z Niemiec.
Jak twierdzi ekspertka Fundacji Puławskiego, ważną rolę będzie odgrywać cena gazu dla końcowego konsumenta. – Nie zapominajmy o Rumunii, która w najbliższych latach planuje wydobywać więcej gazu, niż może wykorzystać, i dalej sprzedawać go na rynkach europejskich, w tym w Czechach i na Słowacji – zaznacza.