Niektóre projekty trzeba przeprowadzać w warunkach konfliktu interesów. Nie wszystkie interesy są do pogodzenia. Ja staram się nie zaostrzać sytuacji w Polsce, ale wtedy kiedy mam pełne przekonanie do jakiegoś projektu - a tak jest w przypadku emerytur (...) - jestem gotów bardzo twardo takiego projektu bronić ze świadomością, że może być tego cena - powiedział premier podczas piątkowej konferencji prasowej.
Według niego projekt jest społecznie trudny do zaakceptowania, zaznaczył, że jest także bardzo trudnym przedsięwzięciem politycznym. Premier przypomniał, że w wielu krajach podobne zmiany w systemie emerytalnym przeprowadzono i wszędzie budziły podobne emocje.
Gdybyśmy mieli czekać tak długo, aż większość Polaków powiedziałaby (...) "zgadzamy się, chcemy podniesienia wieku emerytalnego", to byśmy się nie doczekali. Ja to też rozumiem. Nie mogę się na to gniewać. I wiem, że muszę to wciąć na siebie - mówił premier. Dodał, że czasami jest tak, że trzeba podjąć decyzję wbrew ludzkim oczekiwaniom.
Szef rządu tłumaczył, dlaczego reforma jest konieczna. Jego zdaniem rynek pracy nie wytrzyma sytuacji, w której jedna trzecia ludzi pracuje, a dwie trzecie z różnych powodów nie pracują.
Tusk poinformował, że usłyszał generalnie akceptację dla podniesienia wieku emerytalnego oraz zrównania wieku emerytalnego w klubie SLD i klubie Ruchu Palikota.
Powiedział, że Ruch Palikota może stawiać warunki, które nie będą wprost dotyczyły tej ustawy, co - zdaniem premiera - jest dość obiecującym sygnałem.
Dodał, że SLD proponuje, by przejście na emeryturę uzależnić od stażu pracy: 40-letniego stażu składkowego mężczyzn i 35-letniego stażu składkowego kobiet.
Premier ocenił, że projekt SLD jest głęboko niesprawiedliwy. Dziwił się, że promuje go lewicowy związek zawodowy i lewicowa partia polityczna, ponieważ nagradza tych ludzi, którzy mieli szczęście pracować bez przerwy 35 lat lub 40 lat w przypadku mężczyzn. Dodał, że ci, którzy mieli w życiu pecha i nie przepracowali, nie ze swojej winy, tego okresu, zostaliby ukarani podwójnie, bo musieliby przejść później na emeryturę.
Premier powiedział, że podczas spotkania z SLD wyszło, że on jest wrażliwy społecznie, a oni wyszli spod ręki Leszka Balcerowicza, co najmniej.
Podkreślił, że zmiany nie mają na celu dokuczyć obywatelom, tylko: zrównoważyć rynek pracy, uratować system emerytalny w perspektywie najbliższych 30-40 lat i zapewnić stabilność finansową Polski.
Zgodnie z projektem opublikowanym we wtorek przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, co cztery miesiące wiek emerytalny podwyższany byłby o kolejny miesiąc. Oznaczałoby to, że z każdym rokiem na emeryturę przechodzić będziemy o trzy miesiące później. W ten sposób poziom 67 lat w przypadku mężczyzn osiągnięty zostanie w roku 2020, a kobiet - w 2040 r.
Przeciwni zmianom są m.in. związkowcy z Solidarności. W czwartek złożyli w Sejmie prawie 1,4 mln podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie planowanych przez rząd zmian emerytalnych.