Kryzys gospodarczy w ostatnich latach spowodował duże zainteresowanie rządowymi kontraktami, wśród których jednymi z najwyższych były zlecenia na budowę nowych odcinków dróg. Przedsiębiorstwa prześcigały się w przetargach, proponując czasem stawki o wiele niższe od zakładanych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad.

Reklama

Jednak w miarę trwania prac okazuje się, że koszty są większe niż zakładano. Stąd nowe żądania wykonawców. Chodzi oczywiście o dodatkowe pieniądze lub przesunięcie terminu wykonania danej inwestycji. Jednak wg drogowej dyrekcji, zaledwie kilka procent takich wniosków ma swoje uzasadnienie. Na rozpatrzenie czekają obecnie kwestie o łącznej wartości prawie jednego miliarda zł. Jednak nie zanosi się, aby wiele z nich zakończyło się sukcesem budowlańców.

Wykonawcy sugerują najczęściej, że po wejściu na plac budowy wystąpiły nowe, nie wymienione w dokumentach przetargowych, okoliczności wymagające dodatkowych robót. Z kolei Ministerstwo Infrastruktury i podległa mu GDDKiA twierdzi, że roszczenia są jedynie sposobem na zwiększenie wysokości, zdobytego już, kontraktu.

Spory kończą się w sądzie, który rozstrzyga o dodatkowych środkach dla firm budowlanych lub uznaje kary umowne, naliczane przez zleceniodawcę za niedotrzymanie warunków zawartej umowy. Jednak na czas procesów roboty są zwykle przerywane i bez względu na wyrok, nadrobienie zaległości i oddanie inwestycji w terminie jest z reguły już niemożliwe - czytamy w "Rzeczpospolitej".