Zapytany, czy patrzy czasem na licznik długu publicznego Leszka Balcerowicza, stojący w centrum Warszawy, Goliszewski odpowiada: "Mam podobny licznik na biurku i codziennie na niego patrzę. Jestem realistą, tak jak wszyscy, którzy o tym długu mówią co najmniej od dwóch lat. Bo on wisi nad nami, nad naszymi dziećmi i hamuje wiele procesów gospodarczych".
Zdaniem prezesa BCC, żeby dogonić Niemców czy Francuzów, w ciągu 30 lat musimy mieć rok w rok 7-proc. wzrost PKB. Poza tym ten 4-proc. wzrost gospodarczy niestety nie wynika z redukcji długu publicznego - to już 755 mld zł - czy deficytu budżetu, ale ze wzmożonych zakupów obywateli, którzy obawiając się podwyżki VAT, robią zapasy. To rezultat przyznanych Polsce pieniędzy europejskich, które jednak już niedługo się skończą. To wreszcie słaba złotówka, która napędza eksport oraz wznowiona akcja kredytowa banków. A tymczasem odsetki od długu publicznego są większe niż wpływy podatkowe przedsiębiorstw. I kombinacje z OFE wystarczą na krótką metę.
"Rząd powinien przestać rozrzucać na prawo i lewo rozmaite zasiłki. BCC przygotował plan stabilizacyjno-ratunkowy finansów publicznych: uzależnić transfery socjalne od kryterium dochodowego, reformować KRUS, zmniejszyć administrację, wprowadzić 19-proc. VAT, itd. To w roku przyszłym dałoby dodatkowe 20 mld zł, a w 2013 nawet 60 mld. A dziś sięgamy drugiego progu ostrożnościowego w zadłużeniu. Przejdziemy trzeci i będzie bunt społeczny, jak w Grecji" - ostrzega Goliszewski.
Na pytanie, czy przewiduje w przyszłym roku oszczędności ze strony rządu, prezes BCC stwierdza: "Nie. Żadnych reform się nie spodziewam. To będzie przecież rok wyborczy". Pełny zapis rozmowy z Markiem Goliszewskim zamieszcza "Rzeczpospolita".