BP ma obecnie w USA ponad 11 tys. stacji benzynowych. Ich właściciele skarżą się, że w efekcie protestu ich zyski spadły nawet o 40 proc. Na dodatek objął on nie tylko stacje w stanach nad Zatoką Meksykańską (Teksas, Missisipi, Alabama i Luizjana), które najbardziej cierpią z powodu wycieku ropy, ale nawet te pod granicą kanadyjską.

Reklama

- Gdy tylko w telewizji ukazały się pierwsze zdjęcia ptaków pokrytych ropą, ludzie przestali u nas tankować - mówi Paola Soldevilla, szefowa stacji BP w Pembroke Pines na Florydzie. - Przecież nie będę wspierał firmy, która niszczy środowisko - tłumaczy Vincent Connolly, który na międzystanowej autostradzie 480 koło Cleveland omijał stacje z logo BP.

Akcja obywatelskiego bojkotu, do której Amerykanie są zachęcani głównie przez internetowe portale społecznościowe, to kolejny problem, z którym musi się zmierzyć BP. Na razie sobie z nim nie radzi, więc go lekceważy. Tak było zresztą i z samą katastrofą - gdy 20 kwietnia doszło do wybuchu na platformie wiertniczej Deepwater Horizon, BP twierdziło, że skażenie środowiska będzie minimalne, a wyciek ropy zostanie szybko powstrzymany. Teraz okazuje się, że dopiero za kilka tygodni zostanie podjęta próba zabetonowania szybu.

Te kilka tygodni dla właścicieli stacji związanych wieloletnimi umowami z BP może być bolesne. - Jesteśmy z nimi w kontakcie i pomagamy im w uporaniu się ze skutkami katastrofy - zapewnia rzecznik BP Scott Dean. Dodał, że koncern wprowadził dla nich ulgi, by tańsze paliwo przyciągnęło na stacje kierowców. Jednak szef Florida Petroleum Marketers & Convenience Store Association Jim Smith ujawnił, że BP obniżyło cenę galonu (3,78 l) benzyny o... jednego centa. - To chyba niezbyt wiele - mówi z przekąsem.

Reklama

W amerykańskich mediach protest kierowców jest już określany jako pierwszy udany ekologiczny bojkot w historii. - Z pierwszą próbą mieliśmy do czynienia po katastrofie tankowca Exxon Valdez w 1989 roku. Wówczas na cenzurowanym znalazła się firma Exxon Mobil. Dopiero teraz możemy mówić o prawdziwym bojkocie - mówi znany amerykański pastor i polityk Jesse Jackson.

Choć na razie BP lekceważy protest kierowców, wszystko wskazuje na to, że niedługo firma będzie musiała zmienić politykę. Już teraz koncern traci dziennie z powodu bojkotu nawet kilkaset tysięcy dolarów, które dokładają się do ogólnego rachunku kosztów katastrofy idącego w miliardy dolarów. A wściekłość Amerykanów - wywołana nieudanymi próbami powstrzymania wycieku - rośnie i coraz częściej padają żądania podjęcia radykalnych działań wymierzonych w BP.